Hagaruto to prawdziwy potwór, jednocześnie mój starszy brat. Ilekroć przebywałam z nim sam na sam, działy się straszliwe rzeczy, a nasz dom stawał się więzieniem. W nocy śni mi się jego twarz pełna satysfakcji, zawsze, gdy mnie odnajduje. To prawdziwy koszmar.
Przez niewielką szparę w drzwiach nic nie widzę, ale na dźwięk łańcuchów, które niesie Hagaruto, nogi uginają się pode mną ze strachu. W myślach cały czas zadaję sobie pytanie: „Dlaczego jeszcze mnie nie zabił?”
Okropny ból przeszywa moje piersi, a serce tłucze się, jakby chciało się z nich wyrwać.
W głębi duszy słyszę głos, który stanowczo odradza mi pomysł wczołgania się pod łóżko, lecz nie mając wyboru, wychodzę z szafy, marząc o tym, żeby to się skończyło.
Przygotowuję się do ewentualnej konfrontacji i oddycham usiłując się uspokoić.
– Chooodź, Raiko – krzyczy.
Nie wychodzę.
– Cholera. Gdzie ona jest? – zapytał sam siebie Hagaruto. Po chwili wyciągnął telefon i zadzwonił do kogoś.
Ból w piersiach nasilił się, o mało nie zwymiotowałam.
– Gdzie ona jest?! – wrzeszczy. – Znajdę cię, Raiko i przysięgam, że gdy to zrobię… pożałujesz tego.
Głęboki oddech.
On mi nie odpuści. Musi być jakiś sposób, żeby od niego uciec.
Patrzy w tę stronę, chyba mnie dostrzegł.
Wyczołguję się spod łóżka i wybiegam na zewnątrz. Z kieszeni wyjmuję zaciśniętą pięść i oglądam dokładnie znalezisko, które się w niej pojawiło. „Czy to… pióro?”, zastanawiam się. „Skąd ono się wzięło?”
Wkładam je z powrotem do spodni.
6
Niebo jest zalepione szarą smugą, wydobywającą się z fabrycznych kominów, jedynie widać na nim przebłysk ostrego neonowego napisu, który unosi się i reklamuje popularny bar w centrum miasta.
Budynki w Tokio przekształciły się w cuchnące dymem fabryki za sprawą naszego ojca Tekuhiro Gyoto, popularnego biznesmena i polityka. Dzięki swoim wpływom udało mu się stworzyć ekskluzywne dzielnice dla bogaczy. Bardzo rzadko go widujemy z racji pełnionych przez niego obowiązków.
Robię to nie pierwszy raz, stawiając niepewne kroki na śliskiej powierzchni rury, którą transportują jonizowaną wodę. Boję się upadku z tak dużej wysokości, ale muszę zaryzykować.
„Może udałoby mi się go zgubić w lesie?”, myślę. „Nie wygląda na gęsty, przynajmniej nie będzie próbował mnie tam szukać.”
Oglądam się za siebie i widzę Hagaruto, trzymającego lśniący oręż przy sobie. Uśmiecha się złowrogo.
Zjeżdżam w dół na poziom ulicy, ześlizgując się z rury. Ruszam od razu w stronę tamtego miejsca.
Posrebrzany księżyc walczy, by pojawić się na niebie pokrytym sadzą i popiołem z lasów wypalanych pod nowe fabryki. Strażakom zabrania się ich gasić, dopóki ogień sam nie ustąpi. W telewizji widziałam mieszkańców wiosek, którzy cierpieli z powodu katastrofy. Próbowałam rozmawiać z tatą na ten temat, ale on zupełnie mnie nie słuchał.
Szarawy płatek śniegu dotyka skóry na moich dłoniach; nieprzyjemnie parzy.
– Dzyń, dzyń… – śpiewa z oddali Hagaruto.
Za drzewami widzę cień.
– Nie skrzywdzisz mnie, Onii–san[1] – oznajmiam mu głośno i wyraźnie.
„Kiedy wyciągnęłam to piórko?”, patrzę przez chwilę na lazurowe pióro nieznanego gatunku ptaka.
– Tym chcesz ze mną walczyć? – kpi. – Jestem od ciebie mądrzejszy i silniejszy.
– Nie rozumiem… Czemu mnie nienawidzisz? – pytam ze łzami w oczach.
– Nie, nie. To nie tak, Raiko. – Jego głos jest pełen jadu. – Twoje cierpienie jest moją przyjemnością.
Przy moim porodzie zmarła jedyna osoba, która mogłaby mi pomóc w tej sytuacji. Mama wiedziałaby, co powiedzieć, aby przemówić mojemu bratu do rozsądku.
Oczy Hagaruto wyrażają więcej niż złość, on pragnie wyładować się na mnie zgromadzonym złem.
Znienacka oślepia mnie błysk światła, przez chwilę nic nie widać.
Hagaruto wrzeszczy wniebogłosy, jakby czuł wdzierający się do środka ból. Nie mogę mu pomóc, a nawet nie wiem, czy bym potrafiła.
Wszystko wydaje się inne.
Niebieska mgiełka o tajemniczym pochodzeniu pojawia się znikąd, pokrywając całą okolicę, z wyjątkiem wysokich drzew, których nie mogę zidentyfikować.
Im bardziej patrzę w górę, tym lepiej dostrzegam niezwykle wyraźnie zarysowane dwa księżyce, umiejscowione na czystym horyzoncie.
To niemożliwe. „Gdzie podziały się zabudowania?”
Koszulka z krótkimi rękawami i niebieskie szorty nie były dobrym pomysłem, zdaję sobie sprawę, trzęsąc się z zimna.
Pić mi się chce.
Woda nie może być zatruta w tej sadzawce, którą widzę przed sobą. Poza tym to i tak lepsze od tego niż żeby znalazł mnie pierwszy Hagaruto. On by się nie wahał, więc ja też nie powinnam.
Klęczę na śliskich kamieniach, nachylam się i odgarniam włosy. Ustami dotykam chłodnej wody, która smakuje przedziwnie.
Czuję się senna po jej wypiciu i głowa zaczyna mnie boleć. Opieram się o pobliskie drzewo, gdy cała okoliczna przestrzeń wiruje wokół mnie. Upadam.
6
– Hej, wszystko w porządku?
Głos miesza się z miauczeniem kota i zupełnie nie pasuje do mojego starszego brata, który skorzystałby z okazji, aby się nade mną poznęcać w najgorszy możliwy sposób. Tylko od kiedy to koty w Japonii umieją mówić językiem ludzi?
Powoli otwieram oczy, żeby się przekonać, z kim naprawdę mam do czynienia.
– Kim jesteś? – mówi kot.
Sierść futrzaka jest niebieska jak niebo, z czarnymi pręgami na grzbiecie. Stoi przede mną na dwóch tylnych łapach, trzymając krótki nożyk w przedniej. Rozdwojony ogon macha z tyłu, co go wyróżnia na tle pozostałych zwierząt.
Zastanawiam się, co powiedzieć, ale słowa grzęzną mi w gardle.
– Ech, to pewnie efekt maho-no-ike[2]. Wiesz, gdzie jesteś?
Kręcę głową.
Futrzak zeskakuje z gałęzi, lądując na czterech łapach. Broń chowa do pochwy na grzbiecie i dosłownie na moich oczach przyjmuje postać nastoletniego chłopaka odzianego w skórzaną zbroję. Podchodzi do mnie.
Wycofuję się, przy okazji zdaję sobie sprawę z tego, dlaczego nie mogę mówić. Patrzę w dół i zamiast ludzkich stóp widzę białe łapy.
– Spokojnie… – mówi nieznajomy.
Słyszę jakby mysi pisk, próbując się odezwać.
– Nie nadwyrężaj gardła – odzywa się znowu. Kot o wyglądzie chłopaka z odstającymi uszami na głowie kuca przede mną. – Możesz być zdezorientowana, to normalne, ale nie bój się. Nic ci nie zrobię.
Łatwo mu mówić. Zaraz… Co tu się w ogóle dzieje?
Nagle wojownik odwraca się błyskawicznie przed siebie i wyciąga miecz będący wcześniej nożem. Koncentruje się na czymś czyhającym w mroku tego dziwnego lasu.
Nic z tego nie rozumiem.
Umięśniony mężczyzna ubrany jak barbarzyńca z powieści fantasy pojawia się przed nami. Ma na sobie dość skąpy strój w postaci cętkowanej przepaski i dwóch naramienników. Jego bronią są kościane rękawice i czaszkowy hełm.
– To berserker. – Kot patrzy kątem oka w moją stronę. – Walczyłem już z nimi parę razy. Obronię cię.
Pierwszy zaatakował Barb… Znaczy… Berserker. Porusza się sprawnie niczym bokser na ringu, próbując zadać cios od dołu, lecz kot blokuje go mieczem. Odskakują od siebie. Mężczyzna w biodrowej przepasce atakuje rękawicą. Broń kruszy się o stal uniesionego miecza.
To niezwykłe z jaką gracją się porusza.
Berserker próbuje uderzyć od boku, widząc otwarcie, jednak koci wojownik blokuje to z niesłychaną szybkością, niszcząc kolejną broń. Sfrustrowany napastnik próbuje uderzyć głową, z takim efektem, że czaszka zostaje zniszczona przez uderzenie znad głowy.
To dziwne, że się tutaj znajduję.
Futrzak wydaje się uśmiechnięty. Nie zwlekając posyła ostateczny zamach, tworząc świetlistą falę i powalając przeciwnika na miejscu. Bezwładne ciało mięśniaka upada na zaśnieżoną trawę, a chłopak zwraca się do mnie.
– On żyje – mówi spokojnie jak to tylko możliwe. – Musimy szybko stąd uciekać, zaraz będzie ich więcej – dodaje.
Moje struny głosowe chyba się rozluźniają.
– Gggdzie… mnie… zabierasz?
– Mówiłem: Nie nadwyrężaj gardła. – Torpeduje mnie wzrokiem, po czym się uśmiecha. – To chyba silniejsze od ciebie, co? He, he… Jestem Wakamono, tak w ogóle.
– Waka… mono?
– Ach, zapomniałem o twoim gardle. – Śmieje się do mnie niezręcznie, mrużąc oczy. – Chodźmy już.
6
Purpurowe grzyby świecą w ciemności, zdobiąc naturalnych rozmiarów grotę. Z góry zwisają stalaktyty, gdzieś słyszę dźwięk wody kapiącej na głowę.
Głowę?
Nawet nie wiem, czy jestem jeszcze człowiekiem.
Wakamono zmienił się z powrotem w kota, bacznie mnie obserwując swoimi dzikimi, żółtymi ślepiami drapieżnika. Przez cały czas jest dziwnie spokojny, choć mam wrażenie, że tak nie jest. Od czasu naszego spotkania i pojedynku, w którym zabił tego… berserkera, nic nie powiedział.
Nieznany świat wydaje się być poza zasięgiem zwykłych ludzi.
Koci wojownik mamrocze jakieś słowa, które otwierają przejście wiodące do podziemnego miasta. Po wcześniejszym przyjęciu z powrotem ludzkiej postaci, ludzie podobni do niego wychodzą nam naprzeciw wyposażeni w kolczugi i drewniane łuki.
– Semigurd! Nazoko! – wita się serdecznie Wakamono.
Strażnicy odwzajemniają powitanie.
– Kto to? – pyta kobieta. Rzuca w moim kierunku podejrzliwe spojrzenie, próbując wywiercić nim we mnie dziurę.
– To… Ano właśnie. – Uśmiecha się bezradnie kot.
– Nie zapytałeś o imię?! – Zbulwersował się mężczyzna o łagodnych rysach. – Wakamono, gdzie twoje maniery?
– Jjje… Jestem Raiko – odpowiadam chrapliwym głosem, który do mnie nie pasuje.
– Zaprowadźmy ją do pani Hasumi – zaproponowała Nazoko. – Ona jej pomoże.
– Na pewno – kwituje Wakamono.
----------
[1] Onii-san – z jap. „Starszy brat”.
[2] Maho-no-ike – z jap. „Magiczny staw”.
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz jest mile widziany. Chcesz wyrazić swoją opinię? Zapraszam.