Przejdź do głównej zawartości

Głęboki błękit nieba - Rozdział 1

Ha­ga­ru­to to praw­dzi­wy po­twór, jed­no­cze­śnie mój star­szy brat. Ile­kroć prze­by­wa­łam z nim sam na sam, dzia­ły się strasz­li­we rze­czy, a nasz dom sta­wał się wię­zie­niem. W nocy śni mi się jego twarz pełna sa­tys­fak­cji, za­wsze, gdy mnie od­naj­du­je. To praw­dzi­wy kosz­mar.

Przez nie­wiel­ką szpa­rę w drzwiach nic nie widzę, ale na dźwięk łań­cu­chów, które nie­sie Ha­ga­ru­to, nogi ugi­na­ją się pode mną ze stra­chu. W my­ślach cały czas za­da­ję sobie py­ta­nie: „Dla­cze­go jesz­cze mnie nie zabił?”

Okrop­ny ból prze­szy­wa moje pier­si, a serce tłu­cze się, jakby chcia­ło się z nich wy­rwać.

W głębi duszy sły­szę głos, który sta­now­czo od­ra­dza mi po­mysł wczoł­ga­nia się pod łóżko, lecz nie mając wy­bo­ru, wy­cho­dzę z szafy, ma­rząc o tym, żeby to się skoń­czy­ło.

Przy­go­to­wu­ję się do ewen­tu­al­nej kon­fron­ta­cji i od­dy­cham usi­łu­jąc się uspo­ko­ić.

– Cho­oodź, Raiko – krzy­czy.

Nie wy­cho­dzę.

– Cho­le­ra. Gdzie ona jest? – za­py­tał sam sie­bie Ha­ga­ru­to. Po chwi­li wy­cią­gnął te­le­fon i za­dzwo­nił do kogoś.

Ból w pier­siach na­si­lił się, o mało nie zwy­mio­to­wa­łam.

– Gdzie ona jest?! – wrzesz­czy. – Znaj­dę cię, Raiko i przy­się­gam, że gdy to zro­bię… po­ża­łu­jesz tego.

Głę­bo­ki od­dech.

On mi nie od­pu­ści. Musi być jakiś spo­sób, żeby od niego uciec.

Pa­trzy w tę stro­nę, chyba mnie do­strzegł.

Wy­czoł­gu­ję się spod łóżka i wy­bie­gam na ze­wnątrz. Z kie­sze­ni wyj­mu­ję za­ci­śnię­tą pięść i oglą­dam do­kład­nie zna­le­zi­sko, które się w niej po­ja­wi­ło. „Czy to… pióro?”, za­sta­na­wiam się. „Skąd ono się wzię­ło?”

Wkła­dam je z po­wro­tem do spodni.


6


Niebo jest za­le­pio­ne szarą smugą, wy­do­by­wa­ją­cą się z fa­brycz­nych ko­mi­nów, je­dy­nie widać na nim prze­błysk ostre­go neo­no­we­go na­pi­su, który unosi się i re­kla­mu­je po­pu­lar­ny bar w cen­trum mia­sta.

Bu­dyn­ki w Tokio prze­kształ­ci­ły się w cuch­ną­ce dymem fa­bry­ki za spra­wą na­sze­go ojca Te­ku­hi­ro Gyoto, po­pu­lar­ne­go biz­nes­me­na i po­li­ty­ka. Dzię­ki swoim wpły­wom udało mu się stwo­rzyć eks­klu­zyw­ne dziel­ni­ce dla bo­ga­czy. Bar­dzo rzad­ko go wi­du­je­my z racji peł­nio­nych przez niego obo­wiąz­ków.

Robię to nie pierw­szy raz, sta­wia­jąc nie­pew­ne kroki na śli­skiej po­wierzch­ni rury, którą trans­por­tu­ją jo­ni­zo­wa­ną wodę. Boję się upad­ku z tak dużej wy­so­ko­ści, ale muszę za­ry­zy­ko­wać.

„Może uda­ło­by mi się go zgu­bić w lesie?”, myślę. „Nie wy­glą­da na gęsty, przy­naj­mniej nie bę­dzie pró­bo­wał mnie tam szu­kać.”

Oglą­dam się za sie­bie i widzę Ha­ga­ru­to, trzy­ma­ją­ce­go lśnią­cy oręż przy sobie. Uśmie­cha się zło­wro­go.

Zjeż­dżam w dół na po­ziom ulicy, ze­śli­zgu­jąc się z rury. Ru­szam od razu w stro­nę tam­te­go miej­sca.

Po­sre­brza­ny księ­życ wal­czy, by po­ja­wić się na nie­bie po­kry­tym sadzą i po­pio­łem z lasów wy­pa­la­nych pod nowe fa­bry­ki. Stra­ża­kom za­bra­nia się ich gasić, do­pó­ki ogień sam nie ustą­pi. W te­le­wi­zji wi­dzia­łam miesz­kań­ców wio­sek, któ­rzy cier­pie­li z po­wo­du ka­ta­stro­fy. Pró­bo­wa­łam roz­ma­wiać z tatą na ten temat, ale on zu­peł­nie mnie nie słu­chał.

Sza­ra­wy pła­tek śnie­gu do­ty­ka skóry na moich dło­niach; nie­przy­jem­nie parzy.

– Dzyń, dzyń… – śpie­wa z od­da­li Ha­ga­ru­to.

Za drze­wa­mi widzę cień.

– Nie skrzyw­dzisz mnie, Onii–san[1] – oznaj­miam mu gło­śno i wy­raź­nie.

„Kiedy wy­cią­gnę­łam to piór­ko?”, pa­trzę przez chwi­lę na la­zu­ro­we pióro nie­zna­ne­go ga­tun­ku ptaka.

– Tym chcesz ze mną wal­czyć? – kpi. – Je­stem od cie­bie mą­drzej­szy i sil­niej­szy.

– Nie ro­zu­miem… Czemu mnie nie­na­wi­dzisz? – pytam ze łzami w oczach.

– Nie, nie. To nie tak, Raiko. – Jego głos jest pełen jadu. – Twoje cier­pie­nie jest moją przy­jem­no­ścią.

Przy moim po­ro­dzie zmar­ła je­dy­na osoba, która mo­gła­by mi pomóc w tej sy­tu­acji. Mama wie­dzia­ła­by, co po­wie­dzieć, aby prze­mó­wić mo­je­mu bratu do roz­sąd­ku.

Oczy Ha­ga­ru­to wy­ra­ża­ją wię­cej niż złość, on pra­gnie wy­ła­do­wać się na mnie zgro­ma­dzo­nym złem.

Znie­nac­ka ośle­pia mnie błysk świa­tła, przez chwi­lę nic nie widać.

Ha­ga­ru­to wrzesz­czy wnie­bo­gło­sy, jakby czuł wdzie­ra­ją­cy się do środ­ka ból. Nie mogę mu pomóc, a nawet nie wiem, czy bym po­tra­fi­ła.

Wszyst­ko wy­da­je się inne.

Nie­bie­ska mgieł­ka o ta­jem­ni­czym po­cho­dze­niu po­ja­wia się zni­kąd, po­kry­wa­jąc całą oko­li­cę, z wy­jąt­kiem wy­so­kich drzew, któ­rych nie mogę zi­den­ty­fi­ko­wać.

Im bar­dziej pa­trzę w górę, tym lepiej do­strze­gam nie­zwy­kle wy­raź­nie za­ry­so­wa­ne dwa księ­ży­ce, umiej­sco­wio­ne na czy­stym ho­ry­zon­cie.

To nie­moż­li­we. „Gdzie po­dzia­ły się za­bu­do­wa­nia?”

Ko­szul­ka z krót­ki­mi rę­ka­wa­mi i nie­bie­skie szor­ty nie były do­brym po­my­słem, zdaję sobie spra­wę, trzę­sąc się z zimna.

Pić mi się chce.

Woda nie może być za­tru­ta w tej sa­dzaw­ce, którą widzę przed sobą. Poza tym to i tak lep­sze od tego niż żeby zna­lazł mnie pierw­szy Ha­ga­ru­to. On by się nie wahał, więc ja też nie po­win­nam.

Klę­czę na śli­skich ka­mie­niach, na­chy­lam się i od­gar­niam włosy. Usta­mi do­ty­kam chłod­nej wody, która sma­ku­je prze­dziw­nie.

Czuję się senna po jej wy­pi­ciu i głowa za­czy­na mnie boleć. Opie­ram się o po­bli­skie drze­wo, gdy cała oko­licz­na prze­strzeń wi­ru­je wokół mnie. Upa­dam.


6


– Hej, wszyst­ko w po­rząd­ku?

Głos mie­sza się z miau­cze­niem kota i zu­peł­nie nie pa­su­je do mo­je­go star­sze­go brata, który sko­rzy­stał­by z oka­zji, aby się nade mną po­znę­cać w naj­gor­szy moż­li­wy spo­sób. Tylko od kiedy to koty w Ja­po­nii umie­ją mówić ję­zy­kiem ludzi?

Po­wo­li otwie­ram oczy, żeby się prze­ko­nać, z kim na­praw­dę mam do czy­nie­nia.

– Kim je­steś? – mówi kot.

Sierść fu­trza­ka jest nie­bie­ska jak niebo, z czar­ny­mi prę­ga­mi na grzbie­cie. Stoi przede mną na dwóch tyl­nych ła­pach, trzy­ma­jąc krót­ki nożyk w przed­niej. Roz­dwo­jo­ny ogon macha z tyłu, co go wy­róż­nia na tle po­zo­sta­łych zwie­rząt.

Za­sta­na­wiam się, co po­wie­dzieć, ale słowa grzę­zną mi w gar­dle.

– Ech, to pew­nie efekt ma­ho-no-ike[2]Wiesz, gdzie je­steś?

Kręcę głową.

Fu­trzak ze­ska­ku­je z ga­łę­zi, lą­du­jąc na czte­rech ła­pach. Broń chowa do po­chwy na grzbie­cie i do­słow­nie na moich oczach przyj­mu­je po­stać na­sto­let­nie­go chło­pa­ka odzia­ne­go w skó­rza­ną zbro­ję. Pod­cho­dzi do mnie.

Wy­co­fu­ję się, przy oka­zji zdaję sobie spra­wę z tego, dla­cze­go nie mogę mówić. Pa­trzę w dół i za­miast ludz­kich stóp widzę białe łapy.

– Spo­koj­nie… – mówi nie­zna­jo­my.

Sły­szę jakby mysi pisk, pró­bu­jąc się ode­zwać.

– Nie nad­wy­rę­żaj gar­dła – od­zy­wa się znowu. Kot o wy­glą­dzie chło­pa­ka z od­sta­ją­cy­mi usza­mi na gło­wie kuca przede mną. – Mo­żesz być zdez­o­rien­to­wa­na, to nor­mal­ne, ale nie bój się. Nic ci nie zro­bię.

Łatwo mu mówić. Zaraz… Co tu się w ogóle dzie­je?

Nagle wo­jow­nik od­wra­ca się bły­ska­wicz­nie przed sie­bie i wy­cią­ga miecz bę­dą­cy wcze­śniej nożem. Kon­cen­tru­je się na czymś czy­ha­ją­cym w mroku tego dziw­ne­go lasu.

Nic z tego nie ro­zu­miem.

Umię­śnio­ny męż­czy­zna ubra­ny jak bar­ba­rzyń­ca z po­wie­ści fan­ta­sy po­ja­wia się przed nami. Ma na sobie dość skąpy strój w po­sta­ci cęt­ko­wa­nej prze­pa­ski i dwóch na­ra­mien­ni­ków. Jego bro­nią są ko­ścia­ne rę­ka­wi­ce i czasz­ko­wy hełm.

– To ber­ser­ker. – Kot pa­trzy kątem oka w moją stro­nę. – Wal­czy­łem już z nimi parę razy. Obro­nię cię.

Pierw­szy za­ata­ko­wał Barb… Zna­czy… Ber­ser­ker. Po­ru­sza się spraw­nie ni­czym bok­ser na ringu, pró­bu­jąc zadać cios od dołu, lecz kot blo­ku­je go mie­czem. Od­ska­ku­ją od sie­bie. Męż­czy­zna w bio­dro­wej prze­pa­sce ata­ku­je rę­ka­wi­cą. Broń kru­szy się o stal unie­sio­ne­go mie­cza. 

To nie­zwy­kłe z jaką gra­cją się po­ru­sza.

Ber­ser­ker pró­bu­je ude­rzyć od boku, wi­dząc otwar­cie, jed­nak koci wo­jow­nik blo­ku­je to z nie­sły­cha­ną szyb­ko­ścią, nisz­cząc ko­lej­ną broń. Sfru­stro­wa­ny na­past­nik pró­bu­je ude­rzyć głową, z takim efek­tem, że czasz­ka zo­sta­je znisz­czo­na przez ude­rze­nie znad głowy.

To dziw­ne, że się tutaj znaj­du­ję.

Fu­trzak wy­da­je się uśmiech­nię­ty. Nie zwle­ka­jąc po­sy­ła osta­tecz­ny za­mach, two­rząc świe­tli­stą falę i po­wa­la­jąc prze­ciw­ni­ka na miej­scu. Bez­wład­ne ciało mię­śnia­ka upada na za­śnie­żo­ną trawę, a chło­pak zwra­ca się do mnie.

– On żyje – mówi spo­koj­nie jak to tylko moż­li­we. – Mu­si­my szyb­ko stąd ucie­kać, zaraz bę­dzie ich wię­cej – do­da­je.

Moje stru­ny gło­so­we chyba się roz­luź­nia­ją.

– Ggg­dzie… mnie… za­bie­rasz?

– Mó­wi­łem: Nie nad­wy­rę­żaj gar­dła. – Tor­pe­du­je mnie wzro­kiem, po czym się uśmie­cha. – To chyba sil­niej­sze od cie­bie, co? He, he… Je­stem Wa­ka­mo­no, tak w ogóle.

– Waka… mono?

– Ach, za­po­mnia­łem o twoim gar­dle. – Śmie­je się do mnie nie­zręcz­nie, mru­żąc oczy. – Chodź­my już.


6


Pur­pu­ro­we grzy­by świe­cą w ciem­no­ści, zdo­biąc na­tu­ral­nych roz­mia­rów grotę. Z góry zwi­sa­ją sta­lak­ty­ty, gdzieś sły­szę dźwięk wody ka­pią­cej na głowę.

Głowę?

Nawet nie wiem, czy je­stem jesz­cze czło­wie­kiem.

Wa­ka­mo­no zmie­nił się z po­wro­tem w kota, bacz­nie mnie ob­ser­wu­jąc swo­imi dzi­ki­mi, żół­ty­mi śle­pia­mi dra­pież­ni­ka. Przez cały czas jest dziw­nie spo­koj­ny, choć mam wra­że­nie, że tak nie jest. Od czasu na­sze­go spo­tka­nia i po­je­dyn­ku, w któ­rym zabił tego… ber­ser­ke­ra, nic nie po­wie­dział.

Nie­zna­ny świat wy­da­je się być poza za­się­giem zwy­kłych ludzi.

Koci wo­jow­nik mam­ro­cze ja­kieś słowa, które otwie­ra­ją przej­ście wio­dą­ce do pod­ziem­ne­go mia­sta. Po wcze­śniej­szym przy­ję­ciu z po­wro­tem ludz­kiej po­sta­ci, lu­dzie po­dob­ni do niego wy­cho­dzą nam na­prze­ciw wy­po­sa­że­ni w kol­czu­gi i drew­nia­ne łuki.

– Se­mi­gurd! Na­zo­ko! – wita się ser­decz­nie Wa­ka­mo­no.

Straż­ni­cy od­wza­jem­nia­ją po­wi­ta­nie.

– Kto to? – pyta ko­bie­ta. Rzuca w moim kie­run­ku po­dejrz­li­we spoj­rze­nie, pró­bu­jąc wy­wier­cić nim we mnie dziu­rę.

– To… Ano wła­śnie. – Uśmie­cha się bez­rad­nie kot.

– Nie za­py­ta­łeś o imię?! – Zbul­wer­so­wał się męż­czy­zna o ła­god­nych ry­sach. – Wa­ka­mo­no, gdzie twoje ma­nie­ry?

– Jjje… Je­stem Raiko – od­po­wia­dam chra­pli­wym gło­sem, który do mnie nie pa­su­je.

– Za­pro­wadź­my ją do pani Ha­su­mi – za­pro­po­no­wa­ła Na­zo­ko. – Ona jej po­mo­że.

– Na pewno – kwi­tu­je Wa­ka­mo­no.


----------

[1] Onii-san – z jap. „Star­szy brat”.

[2] Ma­ho-no-ike – z jap. „Ma­gicz­ny staw”. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ogłoszenie

Tu ponownie ja.  Na stronie bloga dodałem parę nowych stron. Na tę chwilę nie planuje pisać dłuższych tekstów, poza szortami i zwykłymi opowiadaniami, ale myślę, że w przyszłości będę umieszczał także niezbyt długie serie, jednak na tyle rozbudowane, że spełnią się jako zamknięta całość. Planuję również dodać moje książkowe projekty w postaci rozdziałów powieści. Zachęcam was do pisania komentarzy, chętnie poznam wasze zdanie na temat bloga, jak i dotyczasowych tekstów umieszczonych przeze mnie.  Bardzo bym chciał także, żeby na "Kiermaszu Światów" znalazły się opowiadania osadzone w mroczniejszych, bardziej dojrzalszych tonach. Co o tym sądzicie?  Zostawcie komentarz pod spodem, jeśli jesteście zainteresowani tworzoną przeze mnie tutaj twórczością. (Aktualizacja wpisu: Sobota, 9 maja 2020 r.)

Trochę o sobie...

Cześć! Nazywam się Maciek. Po raz pierwszy prowadzę bloga i nie do końca wiem jak zacząć. Można powiedzieć, że w tej kwestii jestem kompletnym nowicjuszem, lecz postaram się zrobić wszystko, aby treść umieszczana przeze mnie była najwyższej jakości; liczę również na waszą pomoc jako przyszłych czytelników mojego bloga, którego postanowiłem poświęcić głównie szeroko rozumianej fantastyce w postaci opowiadań. Regularnie walczę z błędami i ćwiczę swój warsztat, by być coraz lepszym, ale raczej nie będę udzielał porad jak pisać ;) Jestem również otwarty na wszelką krytykę z waszej strony, dlatego każdy komentarz będzie na wagę złota. Chciałbym, abyśmy się wzajemnie szanowali. Bardzo was proszę, abyście - jeżeli spodoba wam się dane opowiadanie lub inna, dłuższa forma - poinformowali, że coś z tego będziecie chcieli zapożyczyć. Ja także, jeśli będę cytował jakąś wypowiedź, umieszczę stosowne źródło oraz autora danej wypowiedzi. To chyba tyle ode mnie. Jeśli będę miał coś jeszcze do powiedze