Przejdź do głównej zawartości

Głęboki błękit nieba - Rozdział 4

Wakamono przyprowadził mnie do pani Hasumi, zielarki, która poczęstowała mnie wywarem z ziół, natychmiast przywracając do ludzkiej formy. Wako jako pierwszy mnie odwiedził, żeby zobaczyć efekty i nie jest zdziwiony moim stanem.

Nic nie jest w porządku.

Pani Hasumi podała mi lusterko, abym sama mogła się przekonać. Przeraziłam się, gdy w odbiciu dostrzegłam na mojej głowie pozostałość w postaci lisich uszu. Odruchowo rozluźniam dłoń, przedmiot upada na ziemię, roztrzaskując się na kawałki.

Pani Hasumi wzdycha głęboko, a Wako drapie się nerwowo za uchem.

„Nie mogę w to uwierzyć… Jestem lisem”.

Klęczę na drewnianej podłodze w poczuciu bezradności. Po niecałej sekundzie orientuję się, że coś mnie uwiera z tyłu; gdy dotykam to dłonią, czuje, że jest miękkie i puchate. Obracam głowę i zauważam kilka wystających ogonów.

Na początku ukrywam twarz w dłoniach, cicho szlochając, lecz zaraz potem wybucham płaczem, łzy same napływają mi do oczu. Chowam twarz między kolanami i oplatam je rękoma, zastanawiając się, co będzie dalej. Utknęłam tu bez możliwości powrotu do prawdziwego świata, gdzie trwa mój koszmar z Hagaruto. Każdy skrawek tego dziwnego miasta jest dla mnie obcy, nie wiem, komu powinnam zaufać…

Wakamono przysiada się i wpatruje się w światło. Nie widzę tego, ale myślami odnajduje ten obraz. W dalszym ciągu ogarnia mnie rozpacz, z powodu tego, co mi się przytrafiło.

– Naprawdę bardzo ci współczuję, Raiko… – mówi Wakamono.

Milczę.

– Nie wiem, czy to pocieszająca wiadomość, ale siedzimy w tym razem. – Uśmiechnął się niewidzialnie, mrużąc radośnie swoje kocie oczy drapieżnika i założył ręce za głowę. 

Jego oddech jest taki spokojny, pozbawiony zdenerwowania, nawet pomimo tej całej sprawy z Brycem.

– Czemu jesteś taki spokojny?! – Podnoszę głowę spod kolan i zaciskam pięść. – Czemu…

– Wręcz przeciwnie – odpowiada. – Jestem wręcz wściekły.

– Hę? Dlaczego?

Nekomata patrzy cały czas w źródło światła. W końcu mówi, nie odwracając się do mnie:

– Zabiłem Bryce’a.

Przechodzi mnie dreszcz.

W jakiś niewyjaśniony sposób przenoszę się do głowy pani Hasumi, która krząta się i sprawdza swoje przedmioty lecznicze oraz zioła. Zasmucona staruszka przypomina sobie, jak wiele dla niej zrobił Wako.

– Na pewno żyje – powiedziałam, próbując jakoś zaprzeczyć.

Wakamono się ponownie uśmiecha.

– Podoba mi się to kłamstwo.

– Dlaczego wyzwał cię na pojedynek? – zadaję pytanie.

– Bryce od początku mnie nie zaakceptował, nawet wiedząc, co przeszedłem. Chciał mnie upokorzyć i udało mu się.

– Wynika z tego, że kiedyś byłeś z nim bardzo zżyty.

– Spostrzegawcza jesteś, Raiko – chwali mnie. – Tak, kiedyś był moim przyjacielem. Jeszcze w czasach, zanim Król Wzgórz pojawił się na mapach ze swoim królestwem Shangri-La i najechał moją wioskę.

– Kim jest Król Wzgórz?

– To… potężna istota. Nawet sobie nie wyobrażasz, co potrafi zrobić.

– Nawet nie wiem, czym ja jestem – mówię bardziej do siebie niż do Wako.

Pani Hasumi odwraca się w moją stronę, zadowolona.

– Miałaś naprawdę dużo szczęścia, gdy postanowiłaś się z niego napić.

– Hasumi–san, co masz na myśli?

– Wnioskując po kolorze twojego futra, jesteś niebiańskim lisem, który może żyć baaardzo długo, nawet tysiąc lat.

Ta informacja bardzo mną wstrząsa.

– Chociaż futro byłoby przyjemne – naśmiewa się Wako.

Urażona jego uwagą, uderzam go mocno w ramię.

– Ej! Za co? – Dziwi się.

– Prawie mnie zabili, a ty myślisz tylko o futrze?!

– No wiesz, jest bardzo ładne… Na rynku…

Wakamono nie dokończył. Potem zauważyłam, jak zielarka piorunuje wzrokiem kociego wojownika.

– Przepraszam. Mało zabawne – Wakamono natychmiast się poprawił.

– Masz szczęście. – Złoszczę się. – Tylko, gdzie ja teraz się podzieję…?

– Możesz zamieszkać u mnie – zaproponował.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – skwitowałam niezbyt zadowolona. – Twoje mieszkanie jest… dość surowe. – dodaję z uśmiechem na ustach.

– W takim razie, gdzie się podziejesz?

– Nie ma tu gdzieś jakiejś… karczmy?

– Karczmy? – Zastanawia się. – W zasadzie jest. „Pod Trzema Siekierami” prowadzonymi przez Kurta ze Steinschwerter. To dość nietypowe miejsce.

– Czemu?

– To krasnolud, na dodatek gburowaty.

– Nie pytałam o właściciela.

– A, wybacz, Raiko – śmieje się Wako. – Zwykle przychodzą tam tylko najgorsze typy spod ciemnej gwiazdy: kłusownicy, czarnorynkowi handlarze, złodzieje, mordercy, najemnicy…

– Skąd wiesz? – przerywam mu.

– Bo jestem tam częstym gościem.

– Ech… Mogłam się tego spodziewać.

– Nadal uważasz pomysł zamieszkania u mnie za niezbyt dobry? – zapytał.

– No wiesz…

– Masz u mnie dług, uratowałem ci życie. Dwa razy.

– Drugi raz sam doprowadziłeś do tego, że musiałeś mnie ratować – przypominam mu z lekką nutą satysfakcji.

Wako zdenerwował się na przypomnienie mu o jego „porażce” z Brycem, chociaż wydaje mi się, że trochę już ochłonął.

Nekomata wstaje z podłogi i otrzepuje się, wyciąga rękę w moją stronę.

– To co? Zgadzasz się?

– Mam jakieś wyjście? – pytam.

Wakamono kręci głową ubawiony.

– To zgadzam się.

– Cieszę się w takim razie, Raiko-chan.

– Nie musisz się zwracać tak dyplomatycznie – odpowiadam obrażona.

– To jak mam mówić?

– Wystarczy Raiko.

– No dobrze, Raiko. Gdzie byś chciała się wybrać?

– Może pokażesz mi miasto? – zaproponowałam.

– Czemu nie. Hasumi–san, jeszcze raz dziękuję! – zwraca się w stronę staruszki.

– Uważajcie na siebie, klan Bryce’a i sługusy Króla Wzgórz mogą was ścigać.

Kiwam głową na pożegnanie.

 

6

 

Ciężko jest rozróżnić dzień i noc z powodu fosforyzującego światła, jednak zauważam, że sporo ludzi porusza się tutaj bezproblemowo.

Idziemy wąską uliczką, których tutaj pełno, tak samo jak ślepych dróg. Budynki mieszkalne posiadają puste okiennice, dodatkowo zabite deskami, zapobiegając wpadaniu jakiegokolwiek światła. Pomiędzy dwoma sąsiadującymi ze sobą mieszkaniami widzę rozciągnięty sznur, na którym suszą się ubrania. Z powodu kiepskiego oświetlenia, w tej dzielnicy raczej nietrudno o rabunek. 

Wako wyjaśnił mi, że część mieszkańców nie przepada za nowymi gośćmi, którzy przybywają do miasta, dlatego postanowiłam ukryć swoje uszy pod kapturem. Nagle rozlega się głośny krzyk.

Próbuje pobiec w stronę źródła, jednak niespodziewanie Wako chwyta mnie mocno za ramię.

– Co ty robisz?

– Ktoś potrzebuje pomocy! – krzyczę mu prosto w twarz.

– Zostaw.

– A-ale…

– ZOSTAW.

Brakuje mi słów, patrzę na niego w szerokim zdumieniu.

Zupełnie nie rozumiem Wakamono. Ktoś wołał o pomoc, a on nawet nie drgnął, nawet powstrzymał mnie przed jakąkolwiek próbą ratunku.

W końcu puszcza moją rękę i znów mogę się swobodnie poruszać.

– Musiałem to zrobić, w takim miejscu musisz uważać – rzekł.

– Zignorowałeś, że ktoś krzyczał o pomoc! – zarzuciłam pretensjonalnie.

– Mieszkałem kiedyś w tym miejscu, ledwo udawało mi się przeżyć nawet za parę jur.

– Naprawdę? – Nie mogę w to uwierzyć. – Co to są jury? – spytałam.

– To tutejsza waluta, w całym mieście.

– Z czego wytwarzacie monety?

– Pod miastem znajdują się głębokie szczeliny, w których są rudy srebra, skąd je wydobywamy.

Dwójka dzieci wrzuca coś do fontanny, lecz, gdy tylko mnie widzą, od razu uciekają. Z pyszczka kitsune – rzeźba w postaci lisa o dziewięciu ogonach – tryska woda, która pod wpływem światła ma jasny purpurowy odcień. Sadzawka znajduje się w środku niewielkiego placyku tej biednej dzielnicy.

– Nie przejmuj się nimi. Chodźmy.

Jeśli chodzi o interesy, to z nim można wszystko bardzo łatwo załatwić, acz podobno krasnolud nie jest zbyt przyjazny, a zwłaszcza jeśli chodzi o obcych – przynajmniej według Wako.

Karczma, do której zmierzamy to słynne „Pod Trzema Siekierami”, którego właścicielem jest Kurt.

Dochodzimy do lady i siadamy. Wchodząc, dostrzegłam różne, podejrzane typy, niektórzy z nich posiadają blizny, więc odwróciłam wzrok, podążając za nekomatą.

Nie ściągam kaptura, będąc ostrożną, jak mi radziła pani Hasumi. Moje dziewięć ogonów miota się pod brązowym płaszczem, co sprawia, że jest mi niewygodnie.

– O, Wakamono. – Krasnolud o długiej, brudnej i pełnej resztek brodzie czyści kufel z niezwykłą starannością, po czym go odkłada. Następnie nalewa do innego, czystego naczynia browaru o bliżej nieokreślonej barwie. 

– Witaj, Kurt.

– Mhm. Co tym razem cię sprowadza?

– Oprowadzam… nieznajomą – przedstawia mnie niezręcznie. – Przyjechała na kilka dni, poza tym jest z daleka.

– Na kilka dni? – Kurt pochyla się nad ladą i marszczy brwi, spoglądając w moją stronę. – A czemu nie ściągnie kaptura?

– Jest… ee… nieśmiała.

– Ho, ho! Nieśmiała! Ha! – zaśmiał się.

– Jestem Raiko.

– Miło mi poznać, panienkę. – Kłania się nisko krasnolud. – Kurt Haart ze Steinschwert, do usług.

– Nie przyszliśmy tutaj dla zabawy – stwierdza chłodno Wako.

– A po co? – Kurt nie przerywa czyszczenia naczyń. – Nie za dużo ostatnio miałeś wrażeń? Słyszałem, że przegrałeś ustawiony pojedynek z Brycem.

Wakamono drapie się po głowie, odwracając wzrok.

– No… To prawda.

– Dobrze, że się umiesz przyznać. Wielki Burmistrz musiał być dumny.

– Mógłbyś skończyć z tą ironią, Kurt.

– Ja się dopiero rozkręcam. – Krasnolud oparł się jedną ręką o blat, a drugą przytrzymywał naczynie. – Jeśli szukasz szybkiego zarobku, to nie do mnie – dodał.

– A do kogo?

– Niech no pomyślę – krótko się zastanowił. – Dzisiaj przybyła dwójka ludzi z Wairudorozu, podobno potrzebują jakiejś pomocy.

– Nie powiedzieli konkretnie czego chcą?

– Nie. I nie mój biznes, więc nie pytałem.

– Eh… Może zarobię kilka jur za futra królików.

– Ceny za królicze futra mocno spadły, Wakamono. Sprawdzałem w kantorze u Shojiki–san, teraz żąda naprawdę mało.

– Ile?

– Ceny za futra mocno spadły, za dziesięć futer otrzymasz teraz jakieś… sto trzydzieści trzy jury.

– Masz coś przy sobie, Wako? – spytałam.

Wakamono wyciągnął płócienny woreczek, w którym znajdowało się niewiele monet. Na ich rewersie widniała podobizna Wielkiego Burmistrza. Nekomata wyciągnął trzy z nich.

– Ee… To nawet nie starczy na piwo – rzekł smutno.

– Twoi zleceniodawcy czekają na górze, Wako. Jeśli chcesz, mogę…

– Nie trzeba, Kurt. Chodź, Raiko.

– Ech… A już myślałem, że z kimś normalnie pogadam – Kurt powiedział do siebie.

 

6

 

Temu miejscu przydałby się porządny remont.

Deski trzeszczały upiornie, gdy wyszliśmy na górę po schodach, kierując się do jednego z pokoi, znajdujących się w wąskim korytarzu. Mocno ryzykowaliśmy w obawie, że zaraz podłoga zawali się pod nami. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca.

Wchodzimy do środka, Wako otwiera drzwi.

Poczekaliśmy chwilę, nim pozwolili nam usiąść.

Kobieta i mężczyzna siedzieli w swoich arystokratycznych, bogato zdobionych i wielokolorowych szatach, pijąc herbatę z białych filiżanek. Ich twarz jest blada, jak u wampira.

Stare, zakurzone ściany pokrywają pajęczyny, przestrzeń jest niewielka. Kątem oka zauważam mieszczące się pod ścianą meble – podwójne łóżko i wiszące nad nim obrazy, które muszą zakrywać jakieś dziury. Temu pomieszczeniu daleko do dostojnego.

Ale czekali tutaj.

– Powiedziano mi, że potrzebujecie pomocy – oznajmił Wako. – Mogę wiedzieć, jakie jest wasze zlecenie?

Mężczyzna dalej pił herbatę, w bardzo nienaturalny sposób; to wyglądało, jakby czymś się denerwował. Kobieta zdecydowała się udzielić nam niezbędnych odpowiedzi.

Tylko dzięki światłu latarni dostrzegam czarne włosy Wakamono, chociaż przez chwilę wydawało mi się, że inaczej go zapamiętałam.

– Jesteśmy… Jakby to powiedzieć… – Kobieta przykład palec do podbródka. – Chorzy.

– Nie jestem lekarzem – oświadcza Wako.

Mężczyzna patrzy w moją stronę oczami krwiopijcy. Odkłada filiżankę.

– A jednak – mówi, nie odrywając ode mnie wzroku. – pomogłeś swojej przyjaciółce.

– Możesz zdjąć kaptur – kobieta nakazuje mi gestem. – Nic się tobie z nami nie stanie.

– Nie rób tego, to może być podstęp. – Wakamono w ostatniej chwili mnie powstrzymuje, przytrzymując za dłoń.

– Jesteś niezwykle ostrożny, Nekomato – zauważa arystokratka, po czym znów wychyla do góry naczynie z herbatą.

– Taka praca. Czego chcecie?

– Potrzebujemy zebrać składnika dla naszego medyka, który mógłby nas wyleczyć.

– Jakich składników?

– Część z nich to rośliny, które można spokojnie nabyć u najbliższego zielarza, ale ostatni… To nie jest łatwy orzech do zgryzienia – tłumaczy.

– To… jakieś zwierzę? – zastanawia się Wako, nachylając na krześle.

– Burłak.

– Co takiego?

– Wiemy, że Burłaki to dość groźne drapieżniki, ale ich… krew może nam sporo pomóc – wtrąca się mężczyzna. – Kończy nam się czas.

– Ile jesteście w stanie zaproponować?

– Dwieście jur.

– Dwieście pięćdziesiąt i jesteśmy kwita.

Mężczyzna spogląda na kobietę.

– Zgoda – mówią oboje.

– Nie usłyszałem jeszcze na co chorujecie.

– To nasza sprawa. – Mężczyzna groźnie zmrużył brwi. Chwycił się drugą ręką boku w nieznanej intencji, sugerując pośpiech lub chęć wyciągnięcia broni.

– Muszę mieć pewność, że nie próbujecie mnie oszukać albo że nie działacie w służbie Króla Wzgórz i Shangri-La.

– Zaufanie tutaj to też waluta? – pyta retorycznie kobieta i uśmiecha się pod nosem. – Jestem Shinyo, a to mój brat Rinki.

– Cieszę się za szczerość, ale nie dowiedziałem się praktycznie nic.

– To najgorsza z odmian Białej Śmierci – opowiada Rinki. – Otruto nas podczas wizyty króla w spornym mieście Naadgarheim. Podejrzewaliśmy Haskogarheim i ich elfich szamanów, lecz woleliśmy uniknąć konfliktu. Wszak są naszym sojusznikiem przeciwko ewentualnej, nowej wojnie z Shangri-La.

– Co to Biała Śmierć? – pytam Wako.

– Jak się nazywasz, panienko? – Rinki znów zerka na mnie.

– Nazywam się Raiko, Rinki-san.

Gestem dłoni mężczyzna powstrzymuje mnie od formalnego tonu.

– Wystarczy po prostu Rinki.

– Co to jest Biała Śmierć?

– Nasza dieta opiera się na regularnych posiłkach z osocza, co pozwala nam przeżyć do czasu, póki lek nie zostanie wynaleziony – wytłumaczył mężczyzna. – Z tego powodu medycy określają ją jako „umieranie krwi”.

– Jesteście wampirami?

– Ależ skąd! – protestuje Shinyo. – Kupujemy krew zwierząt od naszych sprawdzonych sprzedawców, nie robimy tego z przyjemności, a z przymusu. Poza tym nie cierpię tego metalicznego smaku. Fuj! – Na twarzy niebieskookiej rysuje się grymas wstrętu. – Ale ostatnio zmuszono nas do opuszczenia bezpiecznych murów miasta i dlatego szukamy lekarstwa na własną rękę.

– Mówicie, że wasz medyk może was uleczyć. Kim on jest?

– Dokładnie nie możemy powiedzieć.

– Chodźmy, Raiko. – Wakamono wstaje i próbuje ciągnąć mnie ze sobą. – Chce mieć to z głowy.

– Ej! Nie jestem twoją własnością!

Nekomata puścił mnie.

– Jesteś pod moją ochroną, już raz pozwoliłem, żeby ci się stała krzywda, ale na tym koniec.

– Mogłeś mnie nie wykorzystywać do twoich prywatnych rozgrywek z Brycem.

– Gdyby nie ja, dawno byś nie żyła.

– To nie znaczy, że możesz robić ze mną, co ci się żywnie podoba.

 – Dobra. Tylko następnym razem radź sobie sama.

 

6

 

Wako wyszedł na korytarz, zostawiając mnie z „wampirycznym” rodzeństwem. Oboje się uśmiechają podejrzanie, popijając niewinnie „herbatę, która okazała się ziołowym naparem na bazie krwi i kości. Chyba wciąż z trudem rozumiem ich przypadłość.

Ostatecznie ściągam kaptur, ujawniając swoje lisie uszy i moje dziewięć ogonów, wystających poza oparcie krzesła.

– Skąd jesteś, Raiko? – zainteresował się Rinki.

– Z Nippon.

– To daleko? – dołącza się siostra.

– Tak.

– Nie jesteś rozmowna – zauważył Rinki, drapiąc się po brodzie. – W odróżnieniu od twojego nabuzowanego przyjaciela, jak mu było…

– Wakamono.

– …Otóż to! Wakamono jest bardzo wybuchowy.

– Proszę mi wybaczyć jego… temperament, ale niedawno przybyłam do tej krainy i do tego miejsca, więc nie czuję się obeznana z otoczeniem.

– Co chciałabyś wiedzieć, Raiko? – zapytała Shinyo.

– Skąd pochodzicie?

– Z Wairudorozu. A w zasadzie z miasta, podległemu królestwu.

– Daleko?

– Dobrych dziesięć dni drogi stąd, oczywiście.

– A ta Biała Śmierć. Przepraszam za tą uwagę, ale naprawdę przypominacie mi wampiry z… tą ciekawą bladością.

– Choroby panowały tutaj zanim Shangri-La i Król Wzgórz postanowili najechać ludzkie i nie-ludzkie królestwa – opowiedziała. – Biała Śmierć ma wiele odmian, choć nasza jest wyłącznie wynikiem bezczeszczącego rytuału, w wyniku którego tworzy się specyfik, który następnie podaje się ofierze, bądź ofiarom. – Shinyo kiwnęła lekko głową w stronę swojego brata.

– Ale chyba nie jesteś tutaj, żeby z nami porozmawiać, prawda? – zauważa Rinki.

Milczę.

– Wakamono martwi się, że możemy należeć do przybocznej gwardii Króla. Nigdy nie spotkałem równie ciekawego przypadku Nekomaty, który jest równie podejrzliwy, co zaborczy w stosunku do towarzyszki.

– Co masz na myśli, Rinki? – pytam.

– Chodzi mi o to, że nie podoba mi się, jak cię traktuje. Mimo że jesteś tutaj dopiero od paru dni.

– Mówiłam to kwestia…

– Manier? – przerywa mi Shinyo. – W królestwie Wairudorozu kobietę powinno się traktować z należytym szacunkiem, inaczej jest się pozbawionym honoru ignorantem, którego interesuje tylko to, co z wierzchu, nie wewnątrz.

– Zrobisz, co zechcesz, Raiko – ciągnie Rinki. – Ja na twoim miejscu dobrze bym się zastanowił, czy przebywanie w jego towarzystwie to dobry pomysł. Jego… myśli są impulsywne, gorące. Uważaj na siebie.

Wstaję od stołu i grzecznie dziękuję, kłaniając się nisko. Otwieram drzwi i wychodzę na korytarz, gdzie czeka na mnie Wako. Jest wściekły.

– Możemy już iść?

– Tak. Wako, słuchaj, ja…

– Nie obchodzi mnie, co mi masz do powiedzenia – rzucił oschle. – Pokażę ci, czym się zajmuje.

– Mało miałam okazji, żeby ci naprawdę podziękować za tamtą sytuację z berserkerem.

– Obejdzie się.

„Co mu się stało?”, zastanawiam się.  

Kontynuując, idziemy w dół i wychodzimy ponownie na poziom ulicy.

„Czy Wako mnie nienawidzi?”, pytam się w myślach. „Trochę przypomina mi brata”.

Wkrótce dostrzegam dziwną postać długiego psa, wokół którego roztacza się czerwona aura; jest agresywna, promienieje także wokół Wakamono. Może Rinki ma słuszność, że powiedział, abym na niego uważała.

Cokolwiek miał na myśli.

– Burłaki są trochę podobne do kretów, jednak mają pysk zbliżony do borsuka niż tych tunelowych szczurów. Boją się światła, więc nie oddalaj się ode mnie – powiedział, po czym wyciągnął grubą szczapę i podpalił.

– Dobrze.

– A i przepraszam za tamto.

– Jasne – odpowiadam bez przekonania.

Wchodzimy w ciemną, martwą przestrzeń. Jedynym źródłem światła jest pochodnia niesiona w ręku nekomaty. Staram się za nim nadążyć, ale w którymś momencie się gubię i postać Wakamono znika mi z oczu. Spadam.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ogłoszenie

Tu ponownie ja.  Na stronie bloga dodałem parę nowych stron. Na tę chwilę nie planuje pisać dłuższych tekstów, poza szortami i zwykłymi opowiadaniami, ale myślę, że w przyszłości będę umieszczał także niezbyt długie serie, jednak na tyle rozbudowane, że spełnią się jako zamknięta całość. Planuję również dodać moje książkowe projekty w postaci rozdziałów powieści. Zachęcam was do pisania komentarzy, chętnie poznam wasze zdanie na temat bloga, jak i dotyczasowych tekstów umieszczonych przeze mnie.  Bardzo bym chciał także, żeby na "Kiermaszu Światów" znalazły się opowiadania osadzone w mroczniejszych, bardziej dojrzalszych tonach. Co o tym sądzicie?  Zostawcie komentarz pod spodem, jeśli jesteście zainteresowani tworzoną przeze mnie tutaj twórczością. (Aktualizacja wpisu: Sobota, 9 maja 2020 r.)

Trochę o sobie...

Cześć! Nazywam się Maciek. Po raz pierwszy prowadzę bloga i nie do końca wiem jak zacząć. Można powiedzieć, że w tej kwestii jestem kompletnym nowicjuszem, lecz postaram się zrobić wszystko, aby treść umieszczana przeze mnie była najwyższej jakości; liczę również na waszą pomoc jako przyszłych czytelników mojego bloga, którego postanowiłem poświęcić głównie szeroko rozumianej fantastyce w postaci opowiadań. Regularnie walczę z błędami i ćwiczę swój warsztat, by być coraz lepszym, ale raczej nie będę udzielał porad jak pisać ;) Jestem również otwarty na wszelką krytykę z waszej strony, dlatego każdy komentarz będzie na wagę złota. Chciałbym, abyśmy się wzajemnie szanowali. Bardzo was proszę, abyście - jeżeli spodoba wam się dane opowiadanie lub inna, dłuższa forma - poinformowali, że coś z tego będziecie chcieli zapożyczyć. Ja także, jeśli będę cytował jakąś wypowiedź, umieszczę stosowne źródło oraz autora danej wypowiedzi. To chyba tyle ode mnie. Jeśli będę miał coś jeszcze do powiedze