Wakamono przyprowadził
mnie do pani Hasumi, zielarki, która poczęstowała mnie wywarem z ziół,
natychmiast przywracając do ludzkiej formy. Wako jako pierwszy mnie odwiedził,
żeby zobaczyć efekty i nie jest zdziwiony moim stanem.
Nic nie jest w porządku.
Pani Hasumi podała mi
lusterko, abym sama mogła się przekonać. Przeraziłam się, gdy w odbiciu
dostrzegłam na mojej głowie pozostałość w postaci lisich uszu. Odruchowo
rozluźniam dłoń, przedmiot upada na ziemię, roztrzaskując się na kawałki.
Pani Hasumi wzdycha
głęboko, a Wako drapie się nerwowo za uchem.
„Nie mogę w to uwierzyć…
Jestem lisem”.
Klęczę na drewnianej
podłodze w poczuciu bezradności. Po niecałej sekundzie orientuję się, że coś
mnie uwiera z tyłu; gdy dotykam to dłonią, czuje, że jest miękkie i puchate.
Obracam głowę i zauważam kilka wystających ogonów.
Na początku ukrywam twarz
w dłoniach, cicho szlochając, lecz zaraz potem wybucham płaczem, łzy same
napływają mi do oczu. Chowam twarz między kolanami i oplatam je rękoma,
zastanawiając się, co będzie dalej. Utknęłam tu bez możliwości powrotu do
prawdziwego świata, gdzie trwa mój koszmar z Hagaruto. Każdy skrawek tego
dziwnego miasta jest dla mnie obcy, nie wiem, komu powinnam zaufać…
Wakamono przysiada się i
wpatruje się w światło. Nie widzę tego, ale myślami odnajduje ten obraz. W
dalszym ciągu ogarnia mnie rozpacz, z powodu tego, co mi się przytrafiło.
– Naprawdę bardzo ci
współczuję, Raiko… – mówi Wakamono.
Milczę.
– Nie wiem, czy to
pocieszająca wiadomość, ale siedzimy w tym razem. – Uśmiechnął się
niewidzialnie, mrużąc radośnie swoje kocie oczy drapieżnika i założył ręce za
głowę.
Jego oddech jest taki
spokojny, pozbawiony zdenerwowania, nawet pomimo tej całej sprawy z Brycem.
– Czemu jesteś taki
spokojny?! – Podnoszę głowę spod kolan i zaciskam pięść. – Czemu…
– Wręcz przeciwnie –
odpowiada. – Jestem wręcz wściekły.
– Hę? Dlaczego?
Nekomata patrzy cały czas
w źródło światła. W końcu mówi, nie odwracając się do mnie:
– Zabiłem Bryce’a.
Przechodzi mnie dreszcz.
W jakiś niewyjaśniony
sposób przenoszę się do głowy pani Hasumi, która krząta się i sprawdza swoje
przedmioty lecznicze oraz zioła. Zasmucona staruszka przypomina sobie, jak
wiele dla niej zrobił Wako.
– Na pewno żyje –
powiedziałam, próbując jakoś zaprzeczyć.
Wakamono się ponownie uśmiecha.
– Podoba mi się to
kłamstwo.
– Dlaczego wyzwał cię na
pojedynek? – zadaję pytanie.
– Bryce od początku mnie
nie zaakceptował, nawet wiedząc, co przeszedłem. Chciał mnie upokorzyć i udało
mu się.
– Wynika z tego, że
kiedyś byłeś z nim bardzo zżyty.
– Spostrzegawcza jesteś,
Raiko – chwali mnie. – Tak, kiedyś był moim przyjacielem. Jeszcze w czasach,
zanim Król Wzgórz pojawił się na mapach ze swoim królestwem Shangri-La i
najechał moją wioskę.
– Kim jest Król Wzgórz?
– To… potężna istota.
Nawet sobie nie wyobrażasz, co potrafi zrobić.
– Nawet nie wiem, czym ja
jestem – mówię bardziej do siebie niż do Wako.
Pani Hasumi odwraca się w
moją stronę, zadowolona.
– Miałaś naprawdę dużo
szczęścia, gdy postanowiłaś się z niego napić.
– Hasumi–san, co masz na
myśli?
– Wnioskując po kolorze
twojego futra, jesteś niebiańskim lisem, który może żyć baaardzo długo, nawet
tysiąc lat.
Ta informacja bardzo mną
wstrząsa.
– Chociaż futro byłoby
przyjemne – naśmiewa się Wako.
Urażona jego uwagą,
uderzam go mocno w ramię.
– Ej! Za co? – Dziwi się.
– Prawie mnie zabili, a
ty myślisz tylko o futrze?!
– No wiesz, jest bardzo
ładne… Na rynku…
Wakamono nie dokończył.
Potem zauważyłam, jak zielarka piorunuje wzrokiem kociego wojownika.
– Przepraszam. Mało zabawne – Wakamono natychmiast się
poprawił.
– Masz szczęście. –
Złoszczę się. – Tylko, gdzie ja teraz się podzieję…?
– Możesz zamieszkać u
mnie – zaproponował.
– Nie wiem, czy to dobry
pomysł – skwitowałam niezbyt zadowolona. – Twoje mieszkanie jest… dość surowe.
– dodaję z uśmiechem na ustach.
– W takim razie, gdzie
się podziejesz?
– Nie ma tu gdzieś
jakiejś… karczmy?
– Karczmy? – Zastanawia
się. – W zasadzie jest. „Pod Trzema Siekierami” prowadzonymi przez Kurta ze
Steinschwerter. To dość nietypowe miejsce.
– Czemu?
– To krasnolud, na
dodatek gburowaty.
– Nie pytałam o
właściciela.
– A, wybacz, Raiko –
śmieje się Wako. – Zwykle przychodzą tam tylko najgorsze typy spod ciemnej
gwiazdy: kłusownicy, czarnorynkowi handlarze, złodzieje, mordercy, najemnicy…
– Skąd wiesz? – przerywam
mu.
– Bo jestem tam częstym
gościem.
– Ech… Mogłam się tego
spodziewać.
– Nadal uważasz pomysł
zamieszkania u mnie za niezbyt dobry? – zapytał.
– No wiesz…
– Masz u mnie dług,
uratowałem ci życie. Dwa razy.
– Drugi raz sam
doprowadziłeś do tego, że musiałeś mnie ratować – przypominam mu z lekką nutą
satysfakcji.
Wako zdenerwował się na
przypomnienie mu o jego „porażce” z Brycem, chociaż wydaje mi się, że trochę
już ochłonął.
Nekomata wstaje z podłogi
i otrzepuje się, wyciąga rękę w moją stronę.
– To co? Zgadzasz się?
– Mam jakieś wyjście? –
pytam.
Wakamono kręci głową
ubawiony.
– To zgadzam się.
– Cieszę się w takim
razie, Raiko-chan.
– Nie musisz się zwracać
tak dyplomatycznie – odpowiadam obrażona.
– To jak mam mówić?
– Wystarczy Raiko.
– No dobrze, Raiko. Gdzie
byś chciała się wybrać?
– Może pokażesz mi
miasto? – zaproponowałam.
– Czemu nie. Hasumi–san,
jeszcze raz dziękuję! – zwraca się w stronę staruszki.
– Uważajcie na siebie,
klan Bryce’a i sługusy Króla Wzgórz mogą was ścigać.
Kiwam głową na
pożegnanie.
6
Ciężko jest rozróżnić
dzień i noc z powodu fosforyzującego światła, jednak zauważam, że sporo ludzi
porusza się tutaj bezproblemowo.
Idziemy wąską uliczką,
których tutaj pełno, tak samo jak ślepych dróg. Budynki mieszkalne posiadają
puste okiennice, dodatkowo zabite deskami, zapobiegając wpadaniu jakiegokolwiek
światła. Pomiędzy dwoma sąsiadującymi ze sobą mieszkaniami widzę rozciągnięty
sznur, na którym suszą się ubrania. Z powodu kiepskiego oświetlenia, w tej
dzielnicy raczej nietrudno o rabunek.
Wako wyjaśnił mi, że
część mieszkańców nie przepada za nowymi gośćmi, którzy przybywają do miasta,
dlatego postanowiłam ukryć swoje uszy pod kapturem. Nagle rozlega się głośny
krzyk.
Próbuje pobiec w stronę
źródła, jednak niespodziewanie Wako chwyta mnie mocno za ramię.
– Co ty robisz?
– Ktoś potrzebuje pomocy!
– krzyczę mu prosto w twarz.
– Zostaw.
– A-ale…
– ZOSTAW.
Brakuje mi słów, patrzę
na niego w szerokim zdumieniu.
Zupełnie nie rozumiem
Wakamono. Ktoś wołał o pomoc, a on nawet nie drgnął, nawet powstrzymał mnie
przed jakąkolwiek próbą ratunku.
W końcu puszcza moją rękę
i znów mogę się swobodnie poruszać.
– Musiałem to zrobić, w
takim miejscu musisz uważać – rzekł.
– Zignorowałeś, że ktoś
krzyczał o pomoc! – zarzuciłam pretensjonalnie.
– Mieszkałem kiedyś w tym
miejscu, ledwo udawało mi się przeżyć nawet za parę jur.
– Naprawdę? – Nie mogę w
to uwierzyć. – Co to są jury? – spytałam.
– To tutejsza waluta, w
całym mieście.
– Z czego wytwarzacie
monety?
– Pod miastem znajdują
się głębokie szczeliny, w których są rudy srebra, skąd je wydobywamy.
Dwójka dzieci wrzuca coś
do fontanny, lecz, gdy tylko mnie widzą, od razu uciekają. Z pyszczka kitsune –
rzeźba w postaci lisa o dziewięciu ogonach – tryska woda, która pod wpływem
światła ma jasny purpurowy odcień. Sadzawka znajduje się w środku niewielkiego
placyku tej biednej dzielnicy.
– Nie przejmuj się nimi.
Chodźmy.
Jeśli chodzi o interesy,
to z nim można wszystko bardzo łatwo załatwić, acz podobno krasnolud nie jest
zbyt przyjazny, a zwłaszcza jeśli chodzi o obcych – przynajmniej według Wako.
Karczma, do której
zmierzamy to słynne „Pod Trzema Siekierami”, którego właścicielem jest Kurt.
Dochodzimy do lady i
siadamy. Wchodząc, dostrzegłam różne, podejrzane typy, niektórzy z nich
posiadają blizny, więc odwróciłam wzrok, podążając za nekomatą.
Nie ściągam kaptura,
będąc ostrożną, jak mi radziła pani Hasumi. Moje dziewięć ogonów miota się pod
brązowym płaszczem, co sprawia, że jest mi niewygodnie.
– O, Wakamono. –
Krasnolud o długiej, brudnej i pełnej resztek brodzie czyści kufel z niezwykłą
starannością, po czym go odkłada. Następnie nalewa do innego, czystego naczynia
browaru o bliżej nieokreślonej barwie.
– Witaj, Kurt.
– Mhm. Co tym razem cię
sprowadza?
– Oprowadzam… nieznajomą
– przedstawia mnie niezręcznie. – Przyjechała na kilka dni, poza tym jest z
daleka.
– Na kilka dni? – Kurt
pochyla się nad ladą i marszczy brwi, spoglądając w moją stronę. – A czemu nie
ściągnie kaptura?
– Jest… ee… nieśmiała.
– Ho, ho! Nieśmiała! Ha!
– zaśmiał się.
– Jestem Raiko.
– Miło mi poznać,
panienkę. – Kłania się nisko krasnolud. – Kurt Haart ze Steinschwert, do usług.
– Nie przyszliśmy tutaj
dla zabawy – stwierdza chłodno Wako.
– A po co? – Kurt nie
przerywa czyszczenia naczyń. – Nie za dużo ostatnio miałeś wrażeń? Słyszałem,
że przegrałeś ustawiony pojedynek z Brycem.
Wakamono drapie się po
głowie, odwracając wzrok.
– No… To prawda.
– Dobrze, że się umiesz
przyznać. Wielki Burmistrz musiał być dumny.
– Mógłbyś skończyć z tą
ironią, Kurt.
– Ja się dopiero
rozkręcam. – Krasnolud oparł się jedną ręką o blat, a drugą przytrzymywał
naczynie. – Jeśli szukasz szybkiego zarobku, to nie do mnie – dodał.
– A do kogo?
– Niech no pomyślę –
krótko się zastanowił. – Dzisiaj przybyła dwójka ludzi z Wairudorozu, podobno
potrzebują jakiejś pomocy.
– Nie powiedzieli
konkretnie czego chcą?
– Nie. I nie mój biznes,
więc nie pytałem.
– Eh… Może zarobię kilka
jur za futra królików.
– Ceny za królicze futra
mocno spadły, Wakamono. Sprawdzałem w kantorze u Shojiki–san, teraz żąda
naprawdę mało.
– Ile?
– Ceny za futra mocno
spadły, za dziesięć futer otrzymasz teraz jakieś… sto trzydzieści trzy jury.
– Masz coś przy sobie,
Wako? – spytałam.
Wakamono wyciągnął
płócienny woreczek, w którym znajdowało się niewiele monet. Na ich rewersie
widniała podobizna Wielkiego Burmistrza. Nekomata wyciągnął trzy z nich.
– Ee… To nawet nie
starczy na piwo – rzekł smutno.
– Twoi zleceniodawcy
czekają na górze, Wako. Jeśli chcesz, mogę…
– Nie trzeba, Kurt.
Chodź, Raiko.
– Ech… A już myślałem, że
z kimś normalnie pogadam – Kurt powiedział do siebie.
6
Temu miejscu przydałby
się porządny remont.
Deski trzeszczały
upiornie, gdy wyszliśmy na górę po schodach, kierując się do jednego z pokoi,
znajdujących się w wąskim korytarzu. Mocno ryzykowaliśmy w obawie, że zaraz
podłoga zawali się pod nami. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca.
Wchodzimy do środka, Wako
otwiera drzwi.
Poczekaliśmy chwilę, nim
pozwolili nam usiąść.
Kobieta i mężczyzna
siedzieli w swoich arystokratycznych, bogato zdobionych i wielokolorowych
szatach, pijąc herbatę z białych filiżanek. Ich twarz jest blada, jak u
wampira.
Stare, zakurzone ściany
pokrywają pajęczyny, przestrzeń jest niewielka. Kątem oka zauważam mieszczące
się pod ścianą meble – podwójne łóżko i wiszące nad nim obrazy, które muszą
zakrywać jakieś dziury. Temu pomieszczeniu daleko do dostojnego.
Ale czekali tutaj.
– Powiedziano mi, że
potrzebujecie pomocy – oznajmił Wako. – Mogę wiedzieć, jakie jest wasze
zlecenie?
Mężczyzna dalej pił
herbatę, w bardzo nienaturalny sposób; to wyglądało, jakby czymś się
denerwował. Kobieta zdecydowała się udzielić nam niezbędnych odpowiedzi.
Tylko dzięki światłu
latarni dostrzegam czarne włosy Wakamono, chociaż przez chwilę wydawało mi się,
że inaczej go zapamiętałam.
– Jesteśmy… Jakby to powiedzieć…
– Kobieta przykład palec do podbródka. – Chorzy.
– Nie jestem lekarzem –
oświadcza Wako.
Mężczyzna patrzy w moją
stronę oczami krwiopijcy. Odkłada filiżankę.
– A jednak – mówi, nie
odrywając ode mnie wzroku. – pomogłeś swojej przyjaciółce.
– Możesz zdjąć kaptur –
kobieta nakazuje mi gestem. – Nic się tobie z nami nie stanie.
– Nie rób tego, to może
być podstęp. – Wakamono w ostatniej chwili mnie powstrzymuje, przytrzymując za
dłoń.
– Jesteś niezwykle
ostrożny, Nekomato – zauważa arystokratka, po czym znów wychyla do góry
naczynie z herbatą.
– Taka praca. Czego
chcecie?
– Potrzebujemy zebrać
składnika dla naszego medyka, który mógłby nas wyleczyć.
– Jakich składników?
– Część z nich to
rośliny, które można spokojnie nabyć u najbliższego zielarza, ale ostatni… To
nie jest łatwy orzech do zgryzienia – tłumaczy.
– To… jakieś zwierzę? –
zastanawia się Wako, nachylając na krześle.
– Burłak.
– Co takiego?
– Wiemy, że Burłaki to
dość groźne drapieżniki, ale ich… krew może nam sporo pomóc – wtrąca się
mężczyzna. – Kończy nam się czas.
– Ile jesteście w stanie
zaproponować?
– Dwieście jur.
– Dwieście pięćdziesiąt i
jesteśmy kwita.
Mężczyzna spogląda na kobietę.
– Zgoda – mówią oboje.
– Nie usłyszałem jeszcze
na co chorujecie.
– To nasza sprawa. –
Mężczyzna groźnie zmrużył brwi. Chwycił się drugą ręką boku w nieznanej
intencji, sugerując pośpiech lub chęć wyciągnięcia broni.
– Muszę mieć pewność, że
nie próbujecie mnie oszukać albo że nie działacie w służbie Króla Wzgórz i
Shangri-La.
– Zaufanie tutaj to też
waluta? – pyta retorycznie kobieta i uśmiecha się pod nosem. – Jestem Shinyo, a
to mój brat Rinki.
– Cieszę się za
szczerość, ale nie dowiedziałem się praktycznie nic.
– To najgorsza z odmian
Białej Śmierci – opowiada Rinki. – Otruto nas podczas wizyty króla w spornym
mieście Naadgarheim. Podejrzewaliśmy Haskogarheim i ich elfich szamanów, lecz
woleliśmy uniknąć konfliktu. Wszak są naszym sojusznikiem przeciwko
ewentualnej, nowej wojnie z Shangri-La.
– Co to Biała Śmierć? –
pytam Wako.
– Jak się nazywasz,
panienko? – Rinki znów zerka na mnie.
– Nazywam się Raiko,
Rinki-san.
Gestem dłoni mężczyzna
powstrzymuje mnie od formalnego tonu.
– Wystarczy po prostu Rinki.
– Co to jest Biała
Śmierć?
– Nasza dieta opiera się
na regularnych posiłkach z osocza, co pozwala nam przeżyć do czasu, póki lek
nie zostanie wynaleziony – wytłumaczył mężczyzna. – Z tego powodu medycy
określają ją jako „umieranie krwi”.
– Jesteście wampirami?
– Ależ skąd! – protestuje
Shinyo. – Kupujemy krew zwierząt od naszych sprawdzonych sprzedawców, nie
robimy tego z przyjemności, a z przymusu. Poza tym nie cierpię tego
metalicznego smaku. Fuj! – Na twarzy niebieskookiej rysuje się grymas wstrętu.
– Ale ostatnio zmuszono nas do opuszczenia bezpiecznych murów miasta i dlatego
szukamy lekarstwa na własną rękę.
– Mówicie, że wasz medyk
może was uleczyć. Kim on jest?
– Dokładnie nie możemy
powiedzieć.
– Chodźmy, Raiko. –
Wakamono wstaje i próbuje ciągnąć mnie ze sobą. – Chce mieć to z głowy.
– Ej! Nie jestem twoją
własnością!
Nekomata puścił mnie.
– Jesteś pod moją
ochroną, już raz pozwoliłem, żeby ci się stała krzywda, ale na tym koniec.
– Mogłeś mnie nie
wykorzystywać do twoich prywatnych rozgrywek z Brycem.
– Gdyby nie ja, dawno byś
nie żyła.
– To nie znaczy, że
możesz robić ze mną, co ci się żywnie podoba.
– Dobra. Tylko następnym razem radź sobie
sama.
6
Wako wyszedł na korytarz,
zostawiając mnie z „wampirycznym” rodzeństwem. Oboje się uśmiechają podejrzanie,
popijając niewinnie „herbatę, która okazała się ziołowym naparem na bazie krwi
i kości. Chyba wciąż z trudem rozumiem ich przypadłość.
Ostatecznie ściągam
kaptur, ujawniając swoje lisie uszy i moje dziewięć ogonów, wystających poza
oparcie krzesła.
– Skąd jesteś, Raiko? –
zainteresował się Rinki.
– Z Nippon.
– To daleko? – dołącza
się siostra.
– Tak.
– Nie jesteś rozmowna –
zauważył Rinki, drapiąc się po brodzie. – W odróżnieniu od twojego nabuzowanego
przyjaciela, jak mu było…
– Wakamono.
– …Otóż to! Wakamono jest
bardzo wybuchowy.
– Proszę mi wybaczyć
jego… temperament, ale niedawno przybyłam do tej krainy i do tego miejsca, więc
nie czuję się obeznana z otoczeniem.
– Co chciałabyś wiedzieć,
Raiko? – zapytała Shinyo.
– Skąd pochodzicie?
– Z Wairudorozu. A w
zasadzie z miasta, podległemu królestwu.
– Daleko?
– Dobrych dziesięć dni
drogi stąd, oczywiście.
– A ta Biała Śmierć.
Przepraszam za tą uwagę, ale naprawdę przypominacie mi wampiry z… tą ciekawą bladością.
– Choroby panowały tutaj
zanim Shangri-La i Król Wzgórz postanowili najechać ludzkie i nie-ludzkie
królestwa – opowiedziała. – Biała Śmierć ma wiele odmian, choć nasza jest
wyłącznie wynikiem bezczeszczącego rytuału, w wyniku którego tworzy się specyfik,
który następnie podaje się ofierze, bądź ofiarom. – Shinyo kiwnęła lekko głową
w stronę swojego brata.
– Ale chyba nie jesteś
tutaj, żeby z nami porozmawiać, prawda? – zauważa Rinki.
Milczę.
– Wakamono martwi się, że
możemy należeć do przybocznej gwardii Króla. Nigdy nie spotkałem równie
ciekawego przypadku Nekomaty, który jest równie podejrzliwy, co zaborczy w
stosunku do towarzyszki.
– Co masz na myśli,
Rinki? – pytam.
– Chodzi mi o to, że nie
podoba mi się, jak cię traktuje. Mimo że jesteś tutaj dopiero od paru dni.
– Mówiłam to kwestia…
– Manier? – przerywa mi
Shinyo. – W królestwie Wairudorozu kobietę powinno się traktować z należytym
szacunkiem, inaczej jest się pozbawionym honoru ignorantem, którego interesuje
tylko to, co z wierzchu, nie wewnątrz.
– Zrobisz, co zechcesz,
Raiko – ciągnie Rinki. – Ja na twoim miejscu dobrze bym się zastanowił, czy
przebywanie w jego towarzystwie to dobry pomysł. Jego… myśli są impulsywne,
gorące. Uważaj na siebie.
Wstaję od stołu i
grzecznie dziękuję, kłaniając się nisko. Otwieram drzwi i wychodzę na korytarz,
gdzie czeka na mnie Wako. Jest wściekły.
– Możemy już iść?
– Tak. Wako, słuchaj, ja…
– Nie obchodzi mnie, co
mi masz do powiedzenia – rzucił oschle. – Pokażę ci, czym się zajmuje.
– Mało miałam okazji,
żeby ci naprawdę podziękować za tamtą sytuację z berserkerem.
– Obejdzie się.
„Co mu się stało?”,
zastanawiam się.
Kontynuując, idziemy w
dół i wychodzimy ponownie na poziom ulicy.
„Czy Wako mnie
nienawidzi?”, pytam się w myślach. „Trochę przypomina mi brata”.
Wkrótce dostrzegam dziwną
postać długiego psa, wokół którego roztacza się czerwona aura; jest agresywna,
promienieje także wokół Wakamono. Może Rinki ma słuszność, że powiedział, abym
na niego uważała.
Cokolwiek miał na myśli.
– Burłaki są trochę
podobne do kretów, jednak mają pysk zbliżony do borsuka niż tych tunelowych
szczurów. Boją się światła, więc nie oddalaj się ode mnie – powiedział, po czym
wyciągnął grubą szczapę i podpalił.
– Dobrze.
– A i przepraszam za
tamto.
– Jasne – odpowiadam bez
przekonania.
Wchodzimy w ciemną,
martwą przestrzeń. Jedynym źródłem światła jest pochodnia niesiona w ręku nekomaty.
Staram się za nim nadążyć, ale w którymś momencie się gubię i postać Wakamono
znika mi z oczu. Spadam.
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz jest mile widziany. Chcesz wyrazić swoją opinię? Zapraszam.