Wakamono znajdował się u
pani Hasumi, do której obiecał zabrać Raiko – dziewczynę przemienioną w lisa,
lecz zamiast skupić się na jej ratunku, obmyślał w głowie plan zemsty na
Bryce’a. Jego oczy płonęły gniewem, którego nic nie mogło zgasić.
Staruszka odziana we fioletową
szatę wyłoniła się z przejścia i podpierając laską, zbliżyła się do niego, aby
poinformować go o jego przyjaciołach.
– Nic im nie będzie –
oznajmiła.
– Czy… Czy to było
zaklęcie?
– Tak. Wyjątkowo silne
jak sądzę. – Obróciła głową w stronę swojego prawego ramienia, jakby kątem oka
obserwując drzwi. – Nie powinni teraz w ogóle wychodzić – dodała.
– Co z Raiko? Jak ją
uratuję w pojedynkę?
– Kim jest ta młoda dama?
– spytała.
– To… dziewczyna.
Właściwie to przemieniona w lisa.
– Zapewne sprawka maho-no-ike.
– Zastanowiła się, przykładając kciuk i palec wskazujący do podbródka. – To nie
powinno być trudne.
– Będziesz w stanie jej
pomóc?
– O ile będzie żyć. Nie
mam takiej mocy, aby przywracać martwych.
– Zrobię, co konieczne.
Drewniane okiennice
będące elementem przypominających prymitywne, wyciosane z kamienia budynki
rzucały się w oczy, jak wszędzie okolicę oświetlały nocne lampy z grzybów, gdy
Wakamono opuszczał dom uzdrowicielki.
Przechodnie patrzyli już przychylniej
na Wakamono, mimo to część z nich nadal pamiętała jego porażkę na arenie
Sokonashi, przez co niektórzy nazywali go oszustem.
Pies o nienaturalnie
długim cielsku błąkał się pod nogami Wakamono, po czym bez problemu uniósł się
w powietrzu. Oczy chłopaka zabłysły rubinową czerwienią, przechodząc w coraz
wścieklejszy odcień.
– Coś ty taki markotny?
– Zostaw mnie w spokoju,
Inugami – warknął Wakamono.
– Oj, oj… Nieładnie. Nie
moja wina, że jesteś do mnie przywiązany…
– Czego chcesz? –
zapytał.
– Wszyscy pragną tylko
jednego.
– Jesteś zbyt niebezpieczny
dla reszty.
– W takim razie pozwól
sobą pokierować, widzę przecież jak mrużysz do niej swe drapieżne oczęta –
zachichotał.
– Zamknij się!
Błysk przeszłości
przypomniał Wakamono o jego rodzinnej wiosce, którą przed laty najechały
pierwsze oddziały nieumarłych z królestwa Shangro-La, masakrując wszystkich
mieszkańców. Od tamtego czasu istota Inugami była w nim od początku, a
poczucie gniewu i bezradności wzmacniało go.
Wakamono był
zdezorientowany.
– To jak przyjacielu? –
spytał Inugami wewnątrz głowy Wako.
Jego głos brzmiał jak
igła, wbijająca się w skórę.
– Moje ręce mnie palą… –
jęknął cicho kot. W oczach miał łzy, które zmieniały się w krew, nie umiał
opisać tego uczucia.
– Spokojnie, to normalne
u zmiennokształtnych.
– Co ty mi zrobiłeś? –
prawie wrzasnął. – Czego chcesz ode mnie?!
– Zemścij się na nim… tak
jak chciałeś.
– N-nie chcę…
– Musisz! – ryknął
wewnątrz. – Wolisz, żeby przemielili ją na futro? Tak jak ty kiedyś…
– Milcz!
Odkąd pojawiał się
Inugami, znikały jego miecze, cały strój wyglądem przypominał Berserkera,
którego Wakamono udało się pokonać, żeby obronić Raiko. Kot o płomienistym
kolorze sierści pachniał siarką.
Wakamono poszybował do
góry i z wyższego budynku mógł dokładniej obejrzeć okolicę demonicznymi
ślepiami. Czuł nieopisaną dumę.
– No to w kogo uderzamy
najpierw?
– Zamknij się, ty diable!
– Spokojnie, tylko się z
tobą droczę – zaśmiał się.
– Ech... – Odetchnął
głęboko. – Inugami, użycz mi swojej siły, abym mógł dokonać mojej zemsty.
– I to jest właściwe
podejście! – Ucieszył się bezgłośnie Inugami. – Chętnie pomogę.
„Obym tego nie
pożałował”, rzucił w myślach.
6
Widzę ojca,
przygnębionego i wyraźnie martwiącego się jakimś problemem. Próbuję podejść
bliżej, aby zapytać się o jego samopoczucie. Wtedy Hagaruto pojawia się za
moimi plecami, uśmiechnięty tak jak kiedyś, lecz za chwilę wszystko się zmienia
i moje ręce okazują się białymi lisimi łapami, zaś on pojawia się przede mną,
trzymając w dłoniach łańcuch.
Otwieram oczy, przede mną
leży wykonana nieporadnie miska, zawierająca breję przypominającą wymiociny. „Jeśli
tak tutaj karmią, to nie dziwię się, że nie mają tak wielu futer. Jak ktoś ma
się od tego nie pochorować…?”, mówię w myślach.
Drzwiczki ani drgną, gdy
usiłuję wydostać się z klatki.
Muszę dowiedzieć się kim
jest ten, który podszywa się pod przywódcę tutejszego miasta. To on niesłusznie
oskarżył Wako, który nie zrobił niczego złego.
Nagle czuję podmuch
dziwnej energii i, jak za sprawą magicznej różdżki, moje więzienie otwiera się,
pozwalając mi wyjść i rozejrzeć się.
W zamkniętych klatkach
niektóre okazy zwierząt są przestraszone, inne agresywne. Ostrożnie przechodzę
obok nich i wskakuję na skalną półkę, skąd dostaję się powyżej. Siepacze klanu
Bryce’a patrolują ten teren w płytowej zbroi.
Chowam się w pustej
klatce, gdzie panuje ciemność, w której nikt mnie nie dostrzeże. Gdyby nie to,
para nadchodzących strażników by mnie przyłapała.
„Co to za miejsce?”,
zastanawiam się.
Po prowizorycznych,
kamiennych stopniach docieram do jakiegoś pomieszczenia. Słyszę dobiegający z
niego głos:
– Jak sądzisz, skąd
Wakamono dowiedział się o Wairudorozu?
– Ludzie mówią, chodzą
plotki…
– Azashi – rzekł. – Nasza
gildia jest silna w tym państwie, nikt nie jest w stanie nam zagrozić.
– Król za tym stoi,
Bryce-san?
– Przestań być taki
formalny, Azashi – zganił go – Co do króla… Możesz mieć rację. Trzeba będzie go
jakoś przekonać, żeby więcej tego nie robił.
– W jaki sposób?
– Porwiemy jego dzieci i
zmusimy je, żeby napiły się magicznej wody „źródełka”, one zmienią się w lisy,
następnie…
– Chyba mi wystarczy –
Azashi przerwał wywód Bryce’a.
– Czyżbyś się bał? –
Bryce poczuł się zaskoczony.
– Co? Skądże… Ja…
Bryce umilkł, jakby
podejrzewał, że słusznie ich podsłuchuję. Drewno, na którym stoję jest trochę
zbutwiałe, ale obawiam się, że nie ma niczego, co by sprawiło, że stanęłabym
stabilniej na wszystkich czterech łapach. Niewielka chatynka mieszcząca się w
środku tej jaskini wydaje się kruszyć. Czyżby przegryzły je podziemne korniki…?
Przeskakuję wyżej i
docieram do kwater bandytów z klanu Bryce’a. Moje dziewięć ogonów emanuje
nieznaną energią i nie wiem, jaka jest tego przyczyna.
Idę dalej.
Wszyscy wartownicy są
skoncentrowani na czymś przy jednym z wejść. Coraz bardziej obserwując to
miejsce, przypomina mi się „Boska Komedia” Dantego; od góry zwęża się, by coraz
bardziej w dół rozszerzać się, aż do samego dna. Nie muszę przechodzić
wprawdzie przez kręgi piekielne ani mierzyć się z grecką meduzą, jednak
podobieństwo do Piekła, opisanego przez tego pisarza, jest dziwnie niepokojące.
Tutejsze zwierzęta w klatkach robią się coraz bardziej niespokojne i uderzają w
bambusowe ogrodzenia, jakby coś je do tego zachęcało.
Ostry wybuch światła wita
moje oczy, głośny huk dociera z opóźnieniem do moich lisich uszu. Przejście
zawala się grzechoczącymi kamieniami, którym wraz z pyłem towarzyszy ogromna
fala uderzenia. Pokrótce następuje drugi, podobny do poprzedniego wystrzał,
zrzucając mnie gdzieś obok.
„Obudź się… Raiko…”,
słyszę głos w głowie.
Postać ubrana jak
Berserker, przed którym ocalił mnie Wakamono, posyła strzałę z łuku w stronę
ciężko opancerzonego halabardnika, zabijając go na miejscu. Czerwone ślepia
jego oczu przypominają mi demona.
Dzikie lisy oraz
pozostałe grupy zwierząt wyrywają się z klatek i gryzą swoich prześladowców.
Część z nich opętuje ich, przyjmując tożsamość członków klanu. Mam nadzieję, że
coś podobnego mnie nie spotka.
– Wszystko w porządku? –
słyszę, lecz nie poznaję głosu.
Ktoś nachyla się nade
mną.
– Wako? – pytam
niepewnie. Obraz rozmazuje się na moich oczach, nie jestem w stanie wychwycić
wszystkich szczegółów.
– Spokojnie, Raiko –
rzekł Wako (ale jakby nie-Wako) – Wydostanę cię stąd. Obiecuję.
Tylna łapa mnie bardzo
boli, prawdopodobnie skręciłam kostkę.
– Dużo kosztowało mnie
przybycie tutaj – tłumaczy – Semigurd i Nazoko są w dobrych rękach, więc nie
musisz się o nic martwić. Nikt nie wie, że tutaj jestem.
– Czcz… Czemu?
– To takie trudne do
zrozumienia? – Uśmiecha się półgębkiem.
– Co takiego?
– Nie jestem egoistą za
jakiego mnie uważasz.
– Czemu tak uważasz? –
pytam ciekawsko.
– Potrafię czytać w
myślach.
– Naprawdę?
– Nie. To tylko moje
wyrafinowane poczucie humoru. – odparł żartobliwie.
„Dlaczego tak o mnie
pomyślał?”. Jasne, jest szurnięty na swój sposób, ale poza tym wydaje się miłą
osobą, która dba o swoich przyjaciół. Od czasu przybycia tutaj ani razu nie
wzięłam go za egoistę.
Docieramy do drugiego
wyjścia. Jest puste.
– Nie tak szybko, diable
– mówi ktoś, po czym pada strzał z kuszy. Pocisk śrubuje w powietrzu i rysuje
małą ranę na twarzy mojego wybawcy.
Koci wojownik odstawia
mnie na bok, by samemu skonfrontować się ze swoim przeciwnikiem.
– Hardy, jak na oszusta –
rzuca w stronę Wako.
– Nie radzę ci ze mną
zaczynać, chyba, że bardzo chcesz zginąć.
– Ciekawe jak na to
zareaguje Wielki Burmistrz, hm? – Bryce wychyla się teatralnie, poprawiając
zmierzwione kudły włosów. – Bohater Wakamono ratuje lisicę z rąk podstępnego
handlarza. Nikt ci już nie uwierzy, Nekomato.
– Przejrzałem cię na
wylot, Bryce.
– Hę? – Dziwi się, mrużąc
swoje żółte oczy i drapiąc się po krótko zarośniętej brodzie. – O czym ty
mówisz?
– Paktujesz z Shangri-La.
– I co z tego? Od
kilkudziesięciu lat jest pokój.
– Pokój? – Wako
niedowierza słowom swojego rywala – Pokój chyba za cenę wiecznego poddaństwa
wobec Króla Wzgórz i jego armii. Widziałem Hasuneme, który stąd wychodził i
znam twoje plany.
– Co zrobisz? Zabijesz
mnie?
Wakamono śmieje się
obłąkańczo, po czym ponownie wyciąga swój łuk. W krótkim tempie naciąga cięciwę
i posyła zabójczą strzałę w stronę Bryce’a.
– Chodźmy stąd – prosi
mnie – Inaczej zwariuję.
Zgadzam się bez wahania.
6
Na horyzoncie pojawiają
się dwa księżyce: mniejszy biały i większy czarny w bezgwiezdnym otoczeniu, z
zaledwie kilkoma niewielkimi obłokami. Taki widok sprawia, że miałabym ochotę
się zanurzyć, gdyby niebo było morzem.
Siepacze z klanu Bryce’a
są zdeterminowani i nie odpuszczają nam na każdym kroku. Ziemia pokryta
śniegiem słania się trupami pozbawionymi głów, oczu czy serca. Ucieczki nie
ułatwia panująca ciemność nocy.
Wakamono nie przestaje
używać łuku, który błyszczy czerwienią. Każda ze strzał, którą wypuszcza z
niego wybucha i zabija każdego kogo dotknie. To tak jakby coś kumulowało się w
każdej z nich.
Nie ma czasu do
stracenia. Uciekamy.
– Jak daleko do miasta? –
zadaję pytanie do siedzącego na moim grzbiecie Wako.
– Wytrzymaj jeszcze
trochę, to niedaleko.
– Moje gardło przestało
boleć?
– Efekty „magicznej wody”
nie trwają zbyt długo po przemianie, lecz nie radzę ci się przedwcześnie
cieszyć – wyjaśnił, jednocześnie ostrzegł. – Nadal jesteś poszukiwanym lisem.
– A ty oszustem – ripostuję.
Wakamono nic nie
odpowiedział, po prostu wrócił do strzelania ze swojego łuku, gdy wszystko
przycichło tajemniczo.
W niewiadomy sposób
przewracam się prosto w zaspę i uderzam w pozbawione liści drzewo. Prawa
przednia łapa bardzo boli, jestem kompletnie oszołomiona.
Podnoszę powoli głowę i
dostrzegam postać o oczach czarnych jak węgiel. Ma na sobie płaszcz, przepasany
szarfą, przy której widnieje schowany u boku miecz.
– Hasuneme. – Prycha
kpiąco kot. – Tak sądziłem, że cię tutaj spotkam, w końcu jesteś sługusem
Króla.
Istota, znana jako
Hasuneme, wystrzeliwuje oślizgłą mackę niczym łańcuch ze swojej dłoni, ale nie
trafia Wako. Nekomata odskakuje na bok, dobywa miecza, z którego wydobywa się
błękit. Wstaje.
– Inaczej walczysz od
naszego ostatniego spotkania, Wako – stwierdza Hasu.
– Tym razem nie pozwolę
ci nikogo skrzywdzić.
– Chcesz wiedzieć, co
porabiają?
Wako rusza na swojego
przeciwnika z ogromną prędkością i zadaje szybkie ciosy na oślep. Hasuneme bez
problemu unika ciosów kota, ostatecznie blokując jego miecz.
– Jesteś słaby, skoro
pozwalasz, aby gniew przejął nad tobą kontrolę.
Wysłannik Krola Wzgórz
uderza z całą siłą i odrzuca parę metrów dalej Wakamono, który wyciąga łuk.
Nekomata nie powstrzymuje się, wypuszcza strzałę ze swojej broni.
– To bezcelowe – mówi
Hasuneme.
Wako i Hasu mierzą się
wzrokiem, krążąc wśród drzew i szukając dogodnego momentu na atak. Bardzo
wyraźnie słychać skwierczenie ognia i cichy świst wiatru. Mam wrażenie, że wisi
w powietrzu niezwykłe napięcie. Hasuneme uderza pierwszy.
Wakamono uchyla się, po
czym strzela w jego kierunku pojedynczą strzałą, dobywa miecz i pędzi na
złamanie karku, usiłując go złapać. Czarnooki uderza kopniakiem w brzuch
kociego wojownika, lecz ten przybiera swoją zwierzęcą postać, zwinnie wskakując
na drzewo. Od razu przyjmuje pozę, podobną do tej, którą widziałam po przybyciu
tutaj.
– Nie jestem skory do
zabaw z tobą, Wako. – Uśmiecha się złowieszczo Hasu. – Następnym razem będzie
inaczej – dodaje.
– Czekam.
Zniknął w mgnieniu oka.
– Nie mamy zbyt wiele
czasu. – Wako podchodzi do mnie obolały. – Chodźmy, Raiko. Do miasta już
niedaleko.
6
Po dotarciu do
południowej strony miasta, zostaliśmy powitani przez zbrojnych z kuszami na
plecach i mieczami u boku pasa. Chcieli się zająć rannym Wakamono, jednak
poprosiłam ich, żeby odeskortowali nas do pani Hasumi, która miała mnie
odczarować z tej formy lisa. Zgodzili się.
Bezpośrednio w mieście
dostrzegam jej chatynkę, znajdującą się na uboczu. Z komina unosi się dym.
Mam tyle pytań, które
nachodzą mnie odnośnie do tej krainy, jednocześnie strasznie się denerwuję
wizytą u zielarki.
Wchodząc do środka
zauważam spokojne wnętrze, pozbawione agresywnych kolorów.
Korytarz nie jest największy,
jednak znajduje się tutaj wiele drzwi. Czekam tutaj niespokojnie na zielarkę i
nie oddalam się – Bryce, o ile przeżył, może mnie wciąż szukać.
Na brzuchu i obu rękach
Semigurd ma bandaże. Mężczyzna podchodzi i siada na krześle nieopodal mnie. Nigdzie
nie widzę Nazoko.
Semigurd nie wydaje się
szczególnie zaniepokojony; uśmiecha się lekko, jakby wszystko poszło zgodnie z
planem.
– Możesz już mówić,
Raiko? – pyta z zaciekawieniem.
Zatrzymuję na nim wzrok.
– Tak – odpowiadam po
krótkim czasie. To spojrzenie budzi moje wątpliwości, co do jego intencji, choć
na pewno jego pobudki są szlachetnie, to… kompletnie nie ufam nikomu, prócz
Wako. „Może dlatego, że zawdzięczam mu życie?”
Wobec strażnika i
łowczyni również mam dług.
– Martwiliśmy się o
ciebie – mówi. – Wakamono powinien bardziej uważać, inaczej straci o wiele
więcej.
– To prawda. – Kiwam
głową.
– Skąd pochodzisz?
– Nie jestem stąd.
– Zauważyłem, ale pytam z
jakiej krainy.
– Z… Nippon.
– Nippon…?
– Zgadza się.
– Nigdy o niej nie
słyszałem – odpowiada zdziwiony. – Tutaj może się dostać niewielu. A jeśli już
się dostanie to zazwyczaj bilet w jedną stronę.
„To nie może być prawda”.
– Czemu? – Udaję
zaskoczenie. Nie mogę pozwolić poznać po sobie, że ta informacja miała na mnie
jakiś wpływ.
– Dawno temu, u zarania
konfliktu naszego świata i wszystkich krain przeciwko Shangri-La stworzyliśmy
bramę, magiczne przejście, które miało otwierać się tylko dla tych, których
intencje były naprawdę szczerze oraz pozbawione fałszu. – przerywa, żeby złapać
powietrze i kontynuuje opowieść: – Każdy z nich dostawał magicznych prezent w
postaci klucza, który pozwolił im się tutaj przenieść, choć nie pozwalał już
nigdy więcej powrócić żadnemu śmiałkowi do życia, jakie wiódł na tamtym świecie.
Wielu poległo z ręki samego Króla, a inni popełnili samobójstwo z rozpaczy.
Teraz ich duchy nawiedzają lasy nad nami.
– D–duchy? – zająknęłam
się.
Jedne z drzwi otworzyły
się, staruszka podpierająca się drewnianą laską wyszła naprzeciw. Jej usta były
spierzchnięte, na czole widniały liczne zmarszczki, ponadto miała na sobie
kolorową szatę, przy której obijały się o bok mikstury. Nie sposób było
dostrzec oczu kobiety, gdyż zasłaniało je kilkoro siwych włosów.
– Wakamono czuje się już
lepiej – oświadczyła mi. – Ty, młoda damo, jesteś pewnie Raiko, zgadza się?
– Tak, Hasumi–san.
– Dobrze… Pomogę ci się
odmienić z tej formy, ale ostrzegam: To nie będzie proste.
– Jestem cierpliwa.
– W porządku. –
Odetchnęła głęboko i zwróciła się do Semigurda obok. – Zostań tu, na wypadek,
gdyby Wakamono mnie szukał.
– Oczywiście, Hasumi–san.
– Strażnik ukłonił się z należytym szacunkiem i usiadł przy wejściu.
Weszłam do środka pokoju
drastycznie różniącego się od mieszkania Wakamono. Panował tutaj prawdziwy
porządek i nareszcie znalazło się miejsce na kilka ważniejszych mebli w postaci
szafek, biurka i pracowni alchemicznej, gdzie leżały składniki i
oprzyrządowanie do sporządzania mikstur. Dzięki światłu widzę znacznie lepiej w
tym miejscu i mogę rozglądnąć się po pomieszczeniu.
– Maho-no-ike nie lubi
gości – zaczyna staruszka. – Kto chce się napić jej wody, musi przejść rytuał
akceptacji przez nie. Traktujemy je jak każdą żywą istotę.
– Rytuał? – Dziwię się. –
Po prostu chciało mi się pić.
– To normalne, gdy
„używasz” klucza. Chociaż nie spodziewałam się, że wyrzuci cię akurat w tych
stronach. Miałaś dużo szczęścia, że spotkałaś naszego Nekomatę.
– Wakamono?
Staruszka potakuje głową.
– Dobry z niego wojownik,
ale nie ma szczęścia, jeśli chodzi o mieszanie się w cudze sprawy.
– O czym pani mówi…?
– Wypij to. – Kobieta
podaje mi jakąś ziołową mieszankę o niebiesko-zielonej barwie.
Wywar smakuje gorzko,
krzywię się przełykając całą zawartość.
– Nikt nie powiedział, że
lekarstwo musi smakować. – Zauważa Hasumi-san.
– Przepraszam –
odpowiadam, kwaśna mina powoli znika z mojej twarzy. – O jakich pani sprawach
mówi?
– Nie powinien zadzierać
z klanem Yokoshimata. Wydał na siebie w ten sposób wyrok.
– Ja… Czy pani…
– Nie bój się, dziecino.
Nikt cię nie odda w ręce Bryce’a, o to możesz być spokojna – oznajmia, jakby
wiedziała o moich podejrzeniach. – Gdyby tak było, nie podawałabym ci tego
serum. A teraz śpij, wywar jest z Osadnika Żółtokrętnego, możesz zrobić się
senna.
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz jest mile widziany. Chcesz wyrazić swoją opinię? Zapraszam.