Przejdź do głównej zawartości

Głęboki błękit nieba - Rozdział 3

Wakamono znajdował się u pani Hasumi, do której obiecał zabrać Raiko – dziewczynę przemienioną w lisa, lecz zamiast skupić się na jej ratunku, obmyślał w głowie plan zemsty na Bryce’a. Jego oczy płonęły gniewem, którego nic nie mogło zgasić.

Staruszka odziana we fioletową szatę wyłoniła się z przejścia i podpierając laską, zbliżyła się do niego, aby poinformować go o jego przyjaciołach.

– Nic im nie będzie – oznajmiła.

– Czy… Czy to było zaklęcie?

– Tak. Wyjątkowo silne jak sądzę. – Obróciła głową w stronę swojego prawego ramienia, jakby kątem oka obserwując drzwi. – Nie powinni teraz w ogóle wychodzić – dodała.

– Co z Raiko? Jak ją uratuję w pojedynkę?

– Kim jest ta młoda dama? – spytała.

– To… dziewczyna. Właściwie to przemieniona w lisa.

– Zapewne sprawka maho-no-ike. – Zastanowiła się, przykładając kciuk i palec wskazujący do podbródka. – To nie powinno być trudne.

– Będziesz w stanie jej pomóc?

– O ile będzie żyć. Nie mam takiej mocy, aby przywracać martwych.

– Zrobię, co konieczne.

Drewniane okiennice będące elementem przypominających prymitywne, wyciosane z kamienia budynki rzucały się w oczy, jak wszędzie okolicę oświetlały nocne lampy z grzybów, gdy Wakamono opuszczał dom uzdrowicielki.

Przechodnie patrzyli już przychylniej na Wakamono, mimo to część z nich nadal pamiętała jego porażkę na arenie Sokonashi, przez co niektórzy nazywali go oszustem.

Pies o nienaturalnie długim cielsku błąkał się pod nogami Wakamono, po czym bez problemu uniósł się w powietrzu. Oczy chłopaka zabłysły rubinową czerwienią, przechodząc w coraz wścieklejszy odcień.

– Coś ty taki markotny?

– Zostaw mnie w spokoju, Inugami – warknął Wakamono.

– Oj, oj… Nieładnie. Nie moja wina, że jesteś do mnie przywiązany…

– Czego chcesz? – zapytał.

– Wszyscy pragną tylko jednego.

– Jesteś zbyt niebezpieczny dla reszty.

– W takim razie pozwól sobą pokierować, widzę przecież jak mrużysz do niej swe drapieżne oczęta – zachichotał.

– Zamknij się!

Błysk przeszłości przypomniał Wakamono o jego rodzinnej wiosce, którą przed laty najechały pierwsze oddziały nieumarłych z królestwa Shangro-La, masakrując wszystkich mieszkańców. Od tamtego czasu istota Inugami była w nim od początku, a poczucie gniewu i bezradności wzmacniało go.

Wakamono był zdezorientowany.

– To jak przyjacielu? – spytał Inugami wewnątrz głowy Wako.

Jego głos brzmiał jak igła, wbijająca się w skórę.

– Moje ręce mnie palą… – jęknął cicho kot. W oczach miał łzy, które zmieniały się w krew, nie umiał opisać tego uczucia.

– Spokojnie, to normalne u zmiennokształtnych.

– Co ty mi zrobiłeś? – prawie wrzasnął. – Czego chcesz ode mnie?!

– Zemścij się na nim… tak jak chciałeś.

– N-nie chcę…

– Musisz! – ryknął wewnątrz. – Wolisz, żeby przemielili ją na futro? Tak jak ty kiedyś…

– Milcz!

Odkąd pojawiał się Inugami, znikały jego miecze, cały strój wyglądem przypominał Berserkera, którego Wakamono udało się pokonać, żeby obronić Raiko. Kot o płomienistym kolorze sierści pachniał siarką.

Wakamono poszybował do góry i z wyższego budynku mógł dokładniej obejrzeć okolicę demonicznymi ślepiami. Czuł nieopisaną dumę.

– No to w kogo uderzamy najpierw?

– Zamknij się, ty diable!

– Spokojnie, tylko się z tobą droczę – zaśmiał się.

– Ech... – Odetchnął głęboko. – Inugami, użycz mi swojej siły, abym mógł dokonać mojej zemsty.

– I to jest właściwe podejście! – Ucieszył się bezgłośnie Inugami. – Chętnie pomogę.

„Obym tego nie pożałował”, rzucił w myślach.

 

6

 

Widzę ojca, przygnębionego i wyraźnie martwiącego się jakimś problemem. Próbuję podejść bliżej, aby zapytać się o jego samopoczucie. Wtedy Hagaruto pojawia się za moimi plecami, uśmiechnięty tak jak kiedyś, lecz za chwilę wszystko się zmienia i moje ręce okazują się białymi lisimi łapami, zaś on pojawia się przede mną, trzymając w dłoniach łańcuch.

Otwieram oczy, przede mną leży wykonana nieporadnie miska, zawierająca breję przypominającą wymiociny. „Jeśli tak tutaj karmią, to nie dziwię się, że nie mają tak wielu futer. Jak ktoś ma się od tego nie pochorować…?”, mówię w myślach.

Drzwiczki ani drgną, gdy usiłuję wydostać się z klatki.

Muszę dowiedzieć się kim jest ten, który podszywa się pod przywódcę tutejszego miasta. To on niesłusznie oskarżył Wako, który nie zrobił niczego złego.

Nagle czuję podmuch dziwnej energii i, jak za sprawą magicznej różdżki, moje więzienie otwiera się, pozwalając mi wyjść i rozejrzeć się.

W zamkniętych klatkach niektóre okazy zwierząt są przestraszone, inne agresywne. Ostrożnie przechodzę obok nich i wskakuję na skalną półkę, skąd dostaję się powyżej. Siepacze klanu Bryce’a patrolują ten teren w płytowej zbroi.

Chowam się w pustej klatce, gdzie panuje ciemność, w której nikt mnie nie dostrzeże. Gdyby nie to, para nadchodzących strażników by mnie przyłapała.

„Co to za miejsce?”, zastanawiam się.

Po prowizorycznych, kamiennych stopniach docieram do jakiegoś pomieszczenia. Słyszę dobiegający z niego głos:

– Jak sądzisz, skąd Wakamono dowiedział się o Wairudorozu?

– Ludzie mówią, chodzą plotki…

– Azashi – rzekł. – Nasza gildia jest silna w tym państwie, nikt nie jest w stanie nam zagrozić.

– Król za tym stoi, Bryce-san?

– Przestań być taki formalny, Azashi – zganił go – Co do króla… Możesz mieć rację. Trzeba będzie go jakoś przekonać, żeby więcej tego nie robił.

– W jaki sposób?

– Porwiemy jego dzieci i zmusimy je, żeby napiły się magicznej wody „źródełka”, one zmienią się w lisy, następnie…

– Chyba mi wystarczy – Azashi przerwał wywód Bryce’a.

– Czyżbyś się bał? – Bryce poczuł się zaskoczony.

– Co? Skądże… Ja…

Bryce umilkł, jakby podejrzewał, że słusznie ich podsłuchuję. Drewno, na którym stoję jest trochę zbutwiałe, ale obawiam się, że nie ma niczego, co by sprawiło, że stanęłabym stabilniej na wszystkich czterech łapach. Niewielka chatynka mieszcząca się w środku tej jaskini wydaje się kruszyć. Czyżby przegryzły je podziemne korniki…?

Przeskakuję wyżej i docieram do kwater bandytów z klanu Bryce’a. Moje dziewięć ogonów emanuje nieznaną energią i nie wiem, jaka jest tego przyczyna.

Idę dalej.

Wszyscy wartownicy są skoncentrowani na czymś przy jednym z wejść. Coraz bardziej obserwując to miejsce, przypomina mi się „Boska Komedia” Dantego; od góry zwęża się, by coraz bardziej w dół rozszerzać się, aż do samego dna. Nie muszę przechodzić wprawdzie przez kręgi piekielne ani mierzyć się z grecką meduzą, jednak podobieństwo do Piekła, opisanego przez tego pisarza, jest dziwnie niepokojące. Tutejsze zwierzęta w klatkach robią się coraz bardziej niespokojne i uderzają w bambusowe ogrodzenia, jakby coś je do tego zachęcało.

Ostry wybuch światła wita moje oczy, głośny huk dociera z opóźnieniem do moich lisich uszu. Przejście zawala się grzechoczącymi kamieniami, którym wraz z pyłem towarzyszy ogromna fala uderzenia. Pokrótce następuje drugi, podobny do poprzedniego wystrzał, zrzucając mnie gdzieś obok. 

„Obudź się… Raiko…”, słyszę głos w głowie.

Postać ubrana jak Berserker, przed którym ocalił mnie Wakamono, posyła strzałę z łuku w stronę ciężko opancerzonego halabardnika, zabijając go na miejscu. Czerwone ślepia jego oczu przypominają mi demona.

Dzikie lisy oraz pozostałe grupy zwierząt wyrywają się z klatek i gryzą swoich prześladowców. Część z nich opętuje ich, przyjmując tożsamość członków klanu. Mam nadzieję, że coś podobnego mnie nie spotka.

– Wszystko w porządku? – słyszę, lecz nie poznaję głosu.

Ktoś nachyla się nade mną.

– Wako? – pytam niepewnie. Obraz rozmazuje się na moich oczach, nie jestem w stanie wychwycić wszystkich szczegółów.

– Spokojnie, Raiko – rzekł Wako (ale jakby nie-Wako) – Wydostanę cię stąd. Obiecuję.

Tylna łapa mnie bardzo boli, prawdopodobnie skręciłam kostkę.

– Dużo kosztowało mnie przybycie tutaj – tłumaczy – Semigurd i Nazoko są w dobrych rękach, więc nie musisz się o nic martwić. Nikt nie wie, że tutaj jestem.

– Czcz… Czemu?

– To takie trudne do zrozumienia? – Uśmiecha się półgębkiem.

– Co takiego?

– Nie jestem egoistą za jakiego mnie uważasz.

– Czemu tak uważasz? – pytam ciekawsko.

– Potrafię czytać w myślach.

– Naprawdę?

– Nie. To tylko moje wyrafinowane poczucie humoru. – odparł żartobliwie.

„Dlaczego tak o mnie pomyślał?”. Jasne, jest szurnięty na swój sposób, ale poza tym wydaje się miłą osobą, która dba o swoich przyjaciół. Od czasu przybycia tutaj ani razu nie wzięłam go za egoistę.

Docieramy do drugiego wyjścia. Jest puste.

– Nie tak szybko, diable – mówi ktoś, po czym pada strzał z kuszy. Pocisk śrubuje w powietrzu i rysuje małą ranę na twarzy mojego wybawcy.

Koci wojownik odstawia mnie na bok, by samemu skonfrontować się ze swoim przeciwnikiem.

– Hardy, jak na oszusta – rzuca w stronę Wako.

– Nie radzę ci ze mną zaczynać, chyba, że bardzo chcesz zginąć.

– Ciekawe jak na to zareaguje Wielki Burmistrz, hm? – Bryce wychyla się teatralnie, poprawiając zmierzwione kudły włosów. – Bohater Wakamono ratuje lisicę z rąk podstępnego handlarza. Nikt ci już nie uwierzy, Nekomato.

– Przejrzałem cię na wylot, Bryce.

– Hę? – Dziwi się, mrużąc swoje żółte oczy i drapiąc się po krótko zarośniętej brodzie. – O czym ty mówisz?

– Paktujesz z Shangri-La.

– I co z tego? Od kilkudziesięciu lat jest pokój.

– Pokój? – Wako niedowierza słowom swojego rywala – Pokój chyba za cenę wiecznego poddaństwa wobec Króla Wzgórz i jego armii. Widziałem Hasuneme, który stąd wychodził i znam twoje plany.

– Co zrobisz? Zabijesz mnie?

Wakamono śmieje się obłąkańczo, po czym ponownie wyciąga swój łuk. W krótkim tempie naciąga cięciwę i posyła zabójczą strzałę w stronę Bryce’a.

– Chodźmy stąd – prosi mnie – Inaczej zwariuję.

Zgadzam się bez wahania.

 

6

 

Na horyzoncie pojawiają się dwa księżyce: mniejszy biały i większy czarny w bezgwiezdnym otoczeniu, z zaledwie kilkoma niewielkimi obłokami. Taki widok sprawia, że miałabym ochotę się zanurzyć, gdyby niebo było morzem.

Siepacze z klanu Bryce’a są zdeterminowani i nie odpuszczają nam na każdym kroku. Ziemia pokryta śniegiem słania się trupami pozbawionymi głów, oczu czy serca. Ucieczki nie ułatwia panująca ciemność nocy.

Wakamono nie przestaje używać łuku, który błyszczy czerwienią. Każda ze strzał, którą wypuszcza z niego wybucha i zabija każdego kogo dotknie. To tak jakby coś kumulowało się w każdej z nich.

Nie ma czasu do stracenia. Uciekamy.

– Jak daleko do miasta? – zadaję pytanie do siedzącego na moim grzbiecie Wako.

– Wytrzymaj jeszcze trochę, to niedaleko.

– Moje gardło przestało boleć?

– Efekty „magicznej wody” nie trwają zbyt długo po przemianie, lecz nie radzę ci się przedwcześnie cieszyć – wyjaśnił, jednocześnie ostrzegł. – Nadal jesteś poszukiwanym lisem.

– A ty oszustem – ripostuję.

Wakamono nic nie odpowiedział, po prostu wrócił do strzelania ze swojego łuku, gdy wszystko przycichło tajemniczo.

W niewiadomy sposób przewracam się prosto w zaspę i uderzam w pozbawione liści drzewo. Prawa przednia łapa bardzo boli, jestem kompletnie oszołomiona.

Podnoszę powoli głowę i dostrzegam postać o oczach czarnych jak węgiel. Ma na sobie płaszcz, przepasany szarfą, przy której widnieje schowany u boku miecz.

– Hasuneme. – Prycha kpiąco kot. – Tak sądziłem, że cię tutaj spotkam, w końcu jesteś sługusem Króla.

Istota, znana jako Hasuneme, wystrzeliwuje oślizgłą mackę niczym łańcuch ze swojej dłoni, ale nie trafia Wako. Nekomata odskakuje na bok, dobywa miecza, z którego wydobywa się błękit. Wstaje.

– Inaczej walczysz od naszego ostatniego spotkania, Wako – stwierdza Hasu.

– Tym razem nie pozwolę ci nikogo skrzywdzić.

– Chcesz wiedzieć, co porabiają?

Wako rusza na swojego przeciwnika z ogromną prędkością i zadaje szybkie ciosy na oślep. Hasuneme bez problemu unika ciosów kota, ostatecznie blokując jego miecz.

– Jesteś słaby, skoro pozwalasz, aby gniew przejął nad tobą kontrolę.

Wysłannik Krola Wzgórz uderza z całą siłą i odrzuca parę metrów dalej Wakamono, który wyciąga łuk. Nekomata nie powstrzymuje się, wypuszcza strzałę ze swojej broni.

– To bezcelowe – mówi Hasuneme.

Wako i Hasu mierzą się wzrokiem, krążąc wśród drzew i szukając dogodnego momentu na atak. Bardzo wyraźnie słychać skwierczenie ognia i cichy świst wiatru. Mam wrażenie, że wisi w powietrzu niezwykłe napięcie. Hasuneme uderza pierwszy.

Wakamono uchyla się, po czym strzela w jego kierunku pojedynczą strzałą, dobywa miecz i pędzi na złamanie karku, usiłując go złapać. Czarnooki uderza kopniakiem w brzuch kociego wojownika, lecz ten przybiera swoją zwierzęcą postać, zwinnie wskakując na drzewo. Od razu przyjmuje pozę, podobną do tej, którą widziałam po przybyciu tutaj.

– Nie jestem skory do zabaw z tobą, Wako. – Uśmiecha się złowieszczo Hasu. – Następnym razem będzie inaczej – dodaje.

– Czekam.

Zniknął w mgnieniu oka.

– Nie mamy zbyt wiele czasu. – Wako podchodzi do mnie obolały. – Chodźmy, Raiko. Do miasta już niedaleko.

 

6

 

Po dotarciu do południowej strony miasta, zostaliśmy powitani przez zbrojnych z kuszami na plecach i mieczami u boku pasa. Chcieli się zająć rannym Wakamono, jednak poprosiłam ich, żeby odeskortowali nas do pani Hasumi, która miała mnie odczarować z tej formy lisa. Zgodzili się.

Bezpośrednio w mieście dostrzegam jej chatynkę, znajdującą się na uboczu. Z komina unosi się dym.

Mam tyle pytań, które nachodzą mnie odnośnie do tej krainy, jednocześnie strasznie się denerwuję wizytą u zielarki.

Wchodząc do środka zauważam spokojne wnętrze, pozbawione agresywnych kolorów.

Korytarz nie jest największy, jednak znajduje się tutaj wiele drzwi. Czekam tutaj niespokojnie na zielarkę i nie oddalam się – Bryce, o ile przeżył, może mnie wciąż szukać.

Na brzuchu i obu rękach Semigurd ma bandaże. Mężczyzna podchodzi i siada na krześle nieopodal mnie. Nigdzie nie widzę Nazoko.

Semigurd nie wydaje się szczególnie zaniepokojony; uśmiecha się lekko, jakby wszystko poszło zgodnie z planem.

– Możesz już mówić, Raiko? – pyta z zaciekawieniem.

Zatrzymuję na nim wzrok.

– Tak – odpowiadam po krótkim czasie. To spojrzenie budzi moje wątpliwości, co do jego intencji, choć na pewno jego pobudki są szlachetnie, to… kompletnie nie ufam nikomu, prócz Wako. „Może dlatego, że zawdzięczam mu życie?”

Wobec strażnika i łowczyni również mam dług.

– Martwiliśmy się o ciebie – mówi. – Wakamono powinien bardziej uważać, inaczej straci o wiele więcej.

– To prawda. – Kiwam głową.

– Skąd pochodzisz?

– Nie jestem stąd.

– Zauważyłem, ale pytam z jakiej krainy.

– Z… Nippon.

– Nippon…?

– Zgadza się.

– Nigdy o niej nie słyszałem – odpowiada zdziwiony. – Tutaj może się dostać niewielu. A jeśli już się dostanie to zazwyczaj bilet w jedną stronę.

„To nie może być prawda”.

– Czemu? – Udaję zaskoczenie. Nie mogę pozwolić poznać po sobie, że ta informacja miała na mnie jakiś wpływ.

– Dawno temu, u zarania konfliktu naszego świata i wszystkich krain przeciwko Shangri-La stworzyliśmy bramę, magiczne przejście, które miało otwierać się tylko dla tych, których intencje były naprawdę szczerze oraz pozbawione fałszu. – przerywa, żeby złapać powietrze i kontynuuje opowieść: – Każdy z nich dostawał magicznych prezent w postaci klucza, który pozwolił im się tutaj przenieść, choć nie pozwalał już nigdy więcej powrócić żadnemu śmiałkowi do życia, jakie wiódł na tamtym świecie. Wielu poległo z ręki samego Króla, a inni popełnili samobójstwo z rozpaczy. Teraz ich duchy nawiedzają lasy nad nami.

– D–duchy? – zająknęłam się.

Jedne z drzwi otworzyły się, staruszka podpierająca się drewnianą laską wyszła naprzeciw. Jej usta były spierzchnięte, na czole widniały liczne zmarszczki, ponadto miała na sobie kolorową szatę, przy której obijały się o bok mikstury. Nie sposób było dostrzec oczu kobiety, gdyż zasłaniało je kilkoro siwych włosów.

– Wakamono czuje się już lepiej – oświadczyła mi. – Ty, młoda damo, jesteś pewnie Raiko, zgadza się?

– Tak, Hasumi–san.

– Dobrze… Pomogę ci się odmienić z tej formy, ale ostrzegam: To nie będzie proste.

– Jestem cierpliwa.

– W porządku. – Odetchnęła głęboko i zwróciła się do Semigurda obok. – Zostań tu, na wypadek, gdyby Wakamono mnie szukał.

– Oczywiście, Hasumi–san. – Strażnik ukłonił się z należytym szacunkiem i usiadł przy wejściu.

Weszłam do środka pokoju drastycznie różniącego się od mieszkania Wakamono. Panował tutaj prawdziwy porządek i nareszcie znalazło się miejsce na kilka ważniejszych mebli w postaci szafek, biurka i pracowni alchemicznej, gdzie leżały składniki i oprzyrządowanie do sporządzania mikstur. Dzięki światłu widzę znacznie lepiej w tym miejscu i mogę rozglądnąć się po pomieszczeniu.

– Maho-no-ike nie lubi gości – zaczyna staruszka. – Kto chce się napić jej wody, musi przejść rytuał akceptacji przez nie. Traktujemy je jak każdą żywą istotę.

– Rytuał? – Dziwię się. – Po prostu chciało mi się pić.

– To normalne, gdy „używasz” klucza. Chociaż nie spodziewałam się, że wyrzuci cię akurat w tych stronach. Miałaś dużo szczęścia, że spotkałaś naszego Nekomatę.

– Wakamono?

Staruszka potakuje głową.

– Dobry z niego wojownik, ale nie ma szczęścia, jeśli chodzi o mieszanie się w cudze sprawy.

– O czym pani mówi…?

– Wypij to. – Kobieta podaje mi jakąś ziołową mieszankę o niebiesko-zielonej barwie.

Wywar smakuje gorzko, krzywię się przełykając całą zawartość.

– Nikt nie powiedział, że lekarstwo musi smakować. – Zauważa Hasumi-san.

– Przepraszam – odpowiadam, kwaśna mina powoli znika z mojej twarzy. – O jakich pani sprawach mówi?

– Nie powinien zadzierać z klanem Yokoshimata. Wydał na siebie w ten sposób wyrok.

– Ja… Czy pani…

– Nie bój się, dziecino. Nikt cię nie odda w ręce Bryce’a, o to możesz być spokojna – oznajmia, jakby wiedziała o moich podejrzeniach. – Gdyby tak było, nie podawałabym ci tego serum. A teraz śpij, wywar jest z Osadnika Żółtokrętnego, możesz zrobić się senna.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ogłoszenie

Tu ponownie ja.  Na stronie bloga dodałem parę nowych stron. Na tę chwilę nie planuje pisać dłuższych tekstów, poza szortami i zwykłymi opowiadaniami, ale myślę, że w przyszłości będę umieszczał także niezbyt długie serie, jednak na tyle rozbudowane, że spełnią się jako zamknięta całość. Planuję również dodać moje książkowe projekty w postaci rozdziałów powieści. Zachęcam was do pisania komentarzy, chętnie poznam wasze zdanie na temat bloga, jak i dotyczasowych tekstów umieszczonych przeze mnie.  Bardzo bym chciał także, żeby na "Kiermaszu Światów" znalazły się opowiadania osadzone w mroczniejszych, bardziej dojrzalszych tonach. Co o tym sądzicie?  Zostawcie komentarz pod spodem, jeśli jesteście zainteresowani tworzoną przeze mnie tutaj twórczością. (Aktualizacja wpisu: Sobota, 9 maja 2020 r.)

Trochę o sobie...

Cześć! Nazywam się Maciek. Po raz pierwszy prowadzę bloga i nie do końca wiem jak zacząć. Można powiedzieć, że w tej kwestii jestem kompletnym nowicjuszem, lecz postaram się zrobić wszystko, aby treść umieszczana przeze mnie była najwyższej jakości; liczę również na waszą pomoc jako przyszłych czytelników mojego bloga, którego postanowiłem poświęcić głównie szeroko rozumianej fantastyce w postaci opowiadań. Regularnie walczę z błędami i ćwiczę swój warsztat, by być coraz lepszym, ale raczej nie będę udzielał porad jak pisać ;) Jestem również otwarty na wszelką krytykę z waszej strony, dlatego każdy komentarz będzie na wagę złota. Chciałbym, abyśmy się wzajemnie szanowali. Bardzo was proszę, abyście - jeżeli spodoba wam się dane opowiadanie lub inna, dłuższa forma - poinformowali, że coś z tego będziecie chcieli zapożyczyć. Ja także, jeśli będę cytował jakąś wypowiedź, umieszczę stosowne źródło oraz autora danej wypowiedzi. To chyba tyle ode mnie. Jeśli będę miał coś jeszcze do powiedze