Do miasta prowadzą dwa
wejścia: Południowe, którym tutaj dotarliśmy i Północne, o którym na razie nic
mi nie wiadomo. Miejsce to nazywa się Chika Toshi i, jak zdążyłam spostrzec,
jedynym źródłem światła są te tajemnicze fluorescencyjne grzyby, napotkane
przeze mnie wcześniej. Mieszkańcy noszą broń, co nie jest niczym dziwnym,
biorąc pod uwagę fakt, że nie wszyscy posiadają zdolności Wakamono i nie
potrafią zmieniać się w koty czy inne zwierzęta.
Na podstawie obserwacji
stwierdzam, że jestem lisem, świadczą o tym moje łapy, które wydają mi się
teraz zbyt małe, abym mogła być czymś innym. Mam nadzieję, że kobieta, do
której idziemy, Hasumi-san, będzie mi mogła pomóc – najważniejsze to
wrócić do ludzkiej postaci i wydostać się z tego świata.
Przechodzą mnie dreszcze,
gdy widzę niektórych z tutejszych ludzi, ale może to z powodu tego, że jestem
tu nowa.
– Hej!
Odwracam się za siebie.
Wojownik odziany w pulsujący pancerz biegnie w stronę Wakamono.
Jego wygląd dużo o nim
nie mówi, lecz tarcza na plecach i miecz przypięty do pasa robi wrażenie. Być
może jest równie dobry co Wakamono.
Nie chcę się wtrącać,
ledwo mogę mówić. Wydaje mi się, że mają jakieś niedokończone porachunki.
– To ty, Bryce. –
Wakamono mówi, jakby się tego spodziewał. – Czego chcesz?
– Dowcipny. – Zaśmiał się
krótko osobnik o podobnych, drapieżnych oczach. – Chyba nie zapomniałeś o
obietnicy pojedynku po powrocie z powierzchni?
Chowam się za nim.
– Hę? – patrzy w moją
stronę. – Co tam ukrywasz?
– To… moja przyjaciółka.
– Czyżby? Czy może
kolejny okaz lisa, którego nie chcesz mi sprzedać?
– Podobno handlujesz nimi
na czarnym rynku, niektórzy Leśnicy donoszą mi, że kłusownicy w królestwie
Wairudorozu nieźle bogacą się na żywym inwentarzu. I przypadkiem wspominają
twoje imię.
Bryce wycofał się nieco.
Próbując załagodzić sytuację, postanowił zmienić swoją strategię.
– Posłuchaj… N–nie wiem o
czym mowa. Wielki Burmistrz pozwala na handel, ale tylko zwierząt hodowlanych,
w przeciwnym razie zareagowałby. Okazy święte i mityczne są zabronione,
pamiętasz?
– Te „zwykłe” okazy
napędzają twoją kabzę – skontrował.
– Obiecałeś mi pojedynek,
więc dotrzymaj słowa. Jeśli wygrasz dam ci spokój, jeśli ja wygram to…
– Możesz o niej zapomnieć
– przerywa Bryce’owi Wakamono.
– Uparciuch z ciebie,
wiesz?
– Może. I co z tego?
Zbrojni towarzyszący
Bryce’owi otoczyli nas. Nawet przy wsparciu całej trójki nasze szanse zmalały
przeciwko silnie opancerzonym przeciwnikom. Wakamono nie ma wyjścia, musi
przystać na podane warunki.
– Między młotem a
kowadłem… – Odetchnął ciężko. – Gdzie?
– Arena Sokonashi. I zjaw
się tam z lisem.
– Po moim trupie.
Wtedy jeden z
ochroniarzy, jeżeli tak ich można nazwać, wysuwa się naprzeciw i atakuje
Wakamono. Broń zostaje wyrzucona w powietrze, dzięki szybkiej reakcji kociego
wojownika i zablokowaniu ciosu.
Lanca uderza
spektakularnie o ziemię, po czym stal ostrza łamie się wpół. Wakamono chowa –
krótszy od swojego długiego miecza na plecach – nóż do pochwy przy boku.
– Spokojnie, Azashi –
rzuca do niego Bryce. – Doliczę ci do kosztów zniszczenie tamtego ostrza –
dodaje do Wakamono.
– Zmień kowala albo stal,
bo ci nie służy – odpowiada nonszalancko.
– Ty…
– Nie denerwuj się,
Azashi. Wakamono… Kiedy z tobą skończę, wiedz, że mój towarzysz dostanie
szansę, aby się z tobą zmierzyć.
– To niech weźmie lepszy
miecz.
6
Dyskutujemy o
wydarzeniach, które miały miejsce niedawną chwilę w mieszkaniu Wakamono.
Mieszkanie nie jest zbyt przestronne, poza tym to po prostu zwykła nora, gdzie
poza łóżkiem, szafką i dodatkowym pokojem dla gości nie ma nic specjalnego.
Odnoszę wrażenie, że Wakamono to minimalista.
Nazoko i Semigurd
uważają, że Wakamono nierozważnie postawił moje życie na szali zwykłego
pojedynku. Z tego też powodu jestem zła na kociego wojownika.
Pijąc z tego źródełka
popełniłam błąd, po wypiciu tamtej wody i wypowiedzeniu zaledwie kilku zdań
gardło boli. Z powodu tych kłopotów nie odzywam się, leżąc na zimnej posadzce.
Cała trójka w milczeniu siedzi naprzeciwko siebie po obu stronach stołu.
Światło w odcieniu
fioletu rozjaśnia siedzibę wojownika. Z niewielkiej okiennicy wychodzącej na
miasto słychać gwar toczonych rozmów, spora większość z nich dotyczy tego, o co
naprawdę poszło między tymi dwoma.
Dwa miecze leżą w kącie,
a Wakamono z założonymi rękami siedzi i uśmiecha się pod nosem, zadowolony, że
udało mu się dopiąć swego. Grafitowe oczy Semigurda z troską patrzą w moją
stronę, zaś Nazoko próbuje zrozumieć powody, dla których to wszystko się
wydarzyło.
– Baka – odzywa
się Nazoko.
– Wakamono – zwraca się
do niego Semigurd. – Moim zdaniem zrobiłeś ogromną pomyłkę, wyzywając Bryce’a
na pojedynek. Wiesz doskonale, jakim on jest dumnym wojownikiem, bynajmniej nie
w pozytywnym sensie.
– Oboje przesadzacie –
stwierdza wojownik, nadal nie zmieniając swojej pozy. – Głupiec sam popełnił
błąd, hańbiąc imiona moich rodziców poprzez nazwanie ich „nieczystymi
mieszańcami”, których dobrze, że już nie ma.
Mina na twarzy Nazoko
nieco zrzedła.
– Rozumiem, ile dla
ciebie znaczy ta strata, Wakamono – dodaje po chwili. – Jednak życie Raiko nie
jest warte, aby nim handlować w swoich prywatnych porachunkach.
– Nie moja wina! – broni
się – Gdyby dziewczyna nie schowała się za mną, być może nie musiałaby teraz
zostać kartą przetargową. On handluje, nie ja.
– Tak czy siak… –
Mężczyzna myśli chwilę. Po głębokim namyśle decyduje się: – Dlaczego lisy?
Jeśli nad tym pomyśleć… – Semigurd krzyżuje spojrzenie z Nazoko. – Wybacz. W
każdym razie, Wakamono: Dozwolone są tylko zwierzęta hodowlane. Lisów się nie
spożywa.
– Chyba, że dla futra… –
wtrąca strażniczka.
– Zaraz… Wakamono, ty
chciałeś mu sprzedać jakiegoś lisa? – pyta go Semigurd.
– Co?! Nie… Skąd miałbym…
– Kiedyś miałeś hodowlę
lisów.
– To bzdury. Wielki
Burmistrz dopiero by mnie ukarał, gdyby się o tym dowiedział.
Dalsza dyskusja wydaje
się bezcelowa, lecz ja zadaję sobie pytanie: „Kim jest ten Wielki Burmistrz?”
– Powinieneś odpuścić
sobie ten pojedynek – doradza Nazoko.
– I stracić szansę na
upokorzenie Bryce’a? – Dziwi się Wakamono. – Nie ma mowy.
– Iii… jjeszcze… Azashi…
– Mówiłem ci, Raiko,
żebyś nie nadwyrężała gardła. – Patrzy na mnie gniewnie kot. – Masz rację. Jest
jeszcze ten pożal-się-boże szermierz.
– Nie radzę ci go
lekceważyć, Wako – radzi Semigurd.
– Mówiłem ci, żebyś tak
mnie nie nazywał.
– Przestanę, jeśli choć
raz postąpisz rozsądnie.
6
Nazoko i Semigurd siedzą
obok dla mojej ochrony, w razie, gdyby Bryce próbował jakichś nieczystych
zagrywek, jednak nie wylądowałabym teraz na wielkiej widowni areny Sokonashi, w
podziemnym mieście i nikt nie musiałby oddawać za mnie życia, gdyby nie
bezmyślność kociego wojownika, który zainicjował całą tą sytuację.
Wzdycham ciężko i
obserwuję nadchodzące wydarzenie z wielkim niepokojem. Moje życie jest teraz
stawką gry.
Nazoko mówi, że obydwaj
podobno nieźle walczą.
– Wakamono to dobry
chłopak, ale strasznie… porywczy – zaznacza. – Jest naprawdę świetnym szermierzem,
o to nie musisz się bać. Raczej nie pozwoliłby, żebyś została przerobiona na
futro.
Moje oczy robią się
większe, kobieta się śmieje.
– Ha, ha, ha… Spokojnie.
– Uśmiecha się po chwili. – Żartowałam.
– Lepiej tak nie żartuj,
Nazoko. To było trochę nie na miejscu.
– Z nami nic ci się nie
stanie, Raiko.
Mam taką nadzieję.
Wielki Burmistrz wchodzi
przez drzwi, w miejscu przypominającym lożę Cezara, macha do zgromadzonych na
widowni areny mieszkańców. Długi ciemny płaszcz ciągnie się za nim po ziemi.
Wszyscy zgodnie wstają, wśród tłumu widać wielkie poruszenie.
Ekscytacja nadchodzi po
strachu, gdy zdaję sobie sprawę z tego, że w trakcie pojedynku dwóch mężczyzn
będzie się o mnie bić.
Dwaj wojownicy wychodzą z
przeciwnych stron, uzbrojeni w swoje miecze. Arbiter areny objaśnia, że podczas
walki nie wolno używać niedozwolonych technik, podstępów, czy czegokolwiek, co
sprawi, że rywal może oskarżyć drugiego o oszustwo; Pojedynek trwa, dopóty
któryś z wyzywających nie zostanie wypchnięty poza ring; Nikt nie ma prawa
zginąć, inaczej zostanie to uznane jako morderstwo z premedytacją. Po tym
obwieszczeniu przywódca miasta zasiada w siedzisku.
Wakamono ustawia się po
prawej stronie od bramy, z której przyszedł. Miecz trzyma wysoko, ściska obiema
rękami za rękojeść. Prawa stopa kieruje się ku przodowi, w kierunku Bryce’a,
lewa idzie nieznacznie bokiem, w kierunku poruszania.
Słychać ryk trąb.
Ruszają.
Wakamono uderza pierwszy,
wykonując potężny zamach znad głowy, lecz stal uderza w stal drugiego miecza,
należącego do wojownika w błyszczącym pancerzu. Ostrze odbija się, przeważa do
tyłu jego użytkownika, o mało nie wytrąca z równowagi. Wakamono zatrzymuje się
w miejscu, odzyskuje kontrolę nad swoim orężem. W międzyczasie Bryce korzysta z
chwilowej przewagi i próbuje cięciem wytrącić broń z rąk Wakamono.
Koci wojownik wykonuje
unik w bok, po czym wyprowadza cios, który składa się z kilku cięć. Miecz
Wakamono tnie powietrze w trzech punktach i wypuszcza obezwładniające linie,
mimo to Bryce blokuje ten ruch swoim mieczem. Wygląda na to, że i on posiada
asa w swoim rękawie.
Bryce wykonuje skok i
spuszcza na głowę Wakamono pojedynczym cięciem ogromny huk powietrza, który
zdaje się błyszczy. Semigurd wyjaśnia, że to „Cięcie Przestworzy” – znak klanu
i symbol jego rodziny, do których należy Bryce. Ciemnoskóry mężczyzna jest coraz
mniej optymistyczny na temat zdolności Wako w tej walce.
Wakamono wyraźnie wycofał
się do prawie końca ringu, przytłoczony mocą ataku.
„Wakamono, nie możesz
teraz przegrać”, mówię w myślach.
Teraz widzę to wyraźnie.
Wakamono uśmiecha się pod nosem i wyciąga drugi miecz, jednocześnie zerkam na
przywódcę miasta, który rozmawia z arbitrem tej areny, ale nie wydaje się, żeby
mieli ukarać kociego wojownika. Mam nadzieję.
Wakamono przechodzi do
kontrofensywy.
W stronę Bryce’a kierują
się trzy smugi, wytworzone za pomocą poziomego cięcia. Pierwsza wytrąca go z
równowagi na tyle, że gdy druga trafia, to nie orientuje się on, że miecz
poszybował parę metrów dalej za jego plecami. Wakamono podbiega szybko,
wykonuje naskok i wyrzuca Bryce’a poza ring.
To koniec.
– Zwycięzcą zostaje…
WAKAMONO!
Coś jest nie tak. Nazoko
i Semigurd wstają.
– To prawda, arbitrze –
zwraca się do mężczyzny w eleganckim stroju Burmistrz – Czyż jednak nie
zabroniłem używania jakichkolwiek sztuczek, które dyskwalifikowałyby walkę na
uczciwych warunkach?
Dostrzegam uśmiech na
twarzy wstającego Bryce’a.
– Czego dotyczyły warunki
umowy? – zadaje pytanie wśród tłumu słuchających.
– Wakamono miał oddać
lisa! – krzyczy głośno Azashi, który pojawia się znikąd. – I... miałem się z
nim pojedynkować.
– Ach tak? – Dziwi się
srogi mężczyzna, na jego twarzy malują się rysy chochlika. – W takim razie
dyskwalifikuję to zwycięstwo jako złamanie zasad areny Sokonashi. Niniejszym
nakazuję respektować Wakamono wszystkie warunki, jakie zawarł z Yokoshimata–san.
„Tylko nie to”, blednę w
myślach. „Wszystko było ustawione”.
– Będziemy cię bronić,
Raiko – oświadcza Semigurd. Na jego twarzy maluje się zdecydowanie i
determinacja, gdy sięga po długi miecz.
Sytuacja szybko odwraca
się na naszą niekorzyść, przez moment jest mi żal Wakamono. Mieszkańcy skandują
imię Bryce’a, natomiast jego rywala opluwają.
W naszą stronę nadciągają
bandyci gotowi do ataku, wtedy Nazoko za moimi plecami wyciąga dwie kusze.
– Nie uda się wam stąd
wyjść tak łatwo – oznajmia przywódca tej grupy. – Oddajcie nam lisa.
– He, he… Po moim trupie
– Uśmiecha się pewnie Semigurd.
– W takim razie pokaż co
potrafisz, dziadygo…
Strażnik doskakuje i
uderza mieczem, ale ubrany w pulsujący pancerz herszt z łatwością odbija atak z
pomocą tarczy, na której jest wygrawerowana głowa lwa. Bandyta wyciąga krótki
miecz i próbuje dźgnąć Semigurda w serce, lecz ten szybko wykonuje unik.
Semigurd łamie rękę, która dzierży miecz, a następnie rzuca nim w następnego
przeciwnika.
Nazoko też wydaje się
świetnie sobie radzić. Bez przerwy strzela ze swoich kusz, likwidując
kolejnych, przybywających sługusów Bryce’a, efektownie przeskakuje nad ich
głowami. Zdaję sobie sprawę, że nie można się tak długo bronić.
Nagle oboje padają jak
muchy na moich oczach.
Wówczas widzę diabelski
uśmieszek, który kojarzę tylko z moim starszym bratem.
„Czy to ty, braciszku?”,
rozmyślam.
– Tych dwoje…
– Zostaw ich w spokoju! –
przerywa Burmistrzowi Wakamono.
– Hm? Śmiesz mi
przerywać?
– Upokorzyłeś mnie.
Pojedynek wygrał sprawiedliwie Bryce – oświadcza koci wojownik z opuszczoną
głową. – Proszę jedynie tylko, żebyś chociaż ich mi nie zabierał.
Przywódca miasta
zarechotał głośno.
– Przynajmniej umiesz
przyznać się do błędu – obwieszcza tryumfalnie. Jego twarz nie pokrywa już byle
diabelski uśmieszek, teraz to raczej maniakalny półuśmiech. – Dobrze, twoi
przyjaciele zostaną zabrani do Hasumi-san. Pojedynek uznaję za zakończony.
Przegraliśmy.
6
Nie potrafię do tej pory
zrozumieć, dlaczego aż tak mnie nie cierpi mój własny brat. W pewnym momencie
zaczął się zmieniać nie do poznania. Mając dziesięć lat, tato posłał nas do
parku naukowego w Shinagawie, przypominając, że powinniśmy chociaż raz w życiu
coś takiego zobaczyć. On sam z nami nie poszedł, podobno zatrzymały go jakieś
ważne sprawy w korporacji.
Kto mógł przewidzieć, że
wszystko potoczy się takim torem? Czy Wielki Burmistrz to Hagaruto?
Ciemność zapada przed
moimi oczami, więc snuje tylko domysły, że Semigurd i Nazoko leżą bezwładnie na
widowni, a Wakamono być może obwinia się o całą tą sytuację.
Echo głosów moich
porywaczy staje się wyraźniejsze, milkną uliczne rozmowy i robi się chłodniej.
Chyba zmierzamy w stronę jakiejś jaskini.
W normalnym świecie takie
rzeczy praktycznie nie mają miejsca, może ja już… Ja już nie żyję, a mój brat opowiada
tacie bzdury o wypadku. Nie zdziwiłabym się, gdyby takie rzeczy uszłyby mu na
sucho. Gdy byłam młodsza, nabawiłam się przez niego traumy.
– Gdzie dać tego lisa? –
słyszę znajomy głos.
– Dobra robota –
odpowiada ktoś metalicznym tonem. – Powinieneś dostać nagrodę za zagranie
Wielkiego Burmistrza.
– Co z nim zrobicie? –
pyta.
– Futro pójdzie na
sprzedaż, resztę przerobimy na mięso.
To niemożliwe, nie mogę
tak skończyć.
– Odsłońcie płachtę. I
tak nie ucieknie – rozkazuje jeden z porywaczy.
Moim oczom ukazuje się
widok Bryce’a i Azashiego oraz postać o czarnych oczach, której w ogóle nie
poznaję. Cała trójka planuje moje morderstwo z uśmiechem na ustach, wyraźnie
zadowoleni, że udało im się mnie pochwycić.
– Czy słyszeliście jak
ten lis mówi? – zapytała istota. Nie zwraca uwagi na ich dwóch, wpatruje się w
moją stronę.
– Słabo – odzywa się
Azashi.
– Podobno słyszałem coś o
„Raiko” – dodaje Bryce.
Mężczyzna jest poruszony
tą informacją.
– Co powiedziałeś?
– Raiko – powtarza
zwycięzca pojedynku.
– Mój pan chce mieć ją w
swoich szeregach, dlatego lepiej dla was, żebyście się postarali wyciągnąć z
niego co tylko się da.
– Ale…
– Coś nie tak? –
Wysłannik spogląda przez ramię na Azashiego.
– N-nie, wszystko w
porządku – zgadza się wojownik.
Tajemniczy osobnik oddala
się od mojej klatki w stronę jasnego światła na drugim końcu tego miejsca,
które musi być jakąś kryjówką przemytników albo może nawet samą siedzibą
kłusowników, o których była wcześniej mowa. U góry wysokiego sufitu widzę
rozrastające się fluorescencyjne grzyby niczym nie różniące się od tego, co
zostałam w mieszkaniu Wakamono.
Podobnych do mnie lisów i
innych rodzajów stworzeń zauważam pozostawionych na wyższych kondygnacjach.
– Powinnyśmy zaufać
Królowi? – zastanawia się wyraźnie zdenerwowany Azashi. Drobne krople potu
spływają mu po czole.
– Spokojnie, wszystko
jest pod kontrolą – tłumaczy spokojnie Bryce. – Dzisiaj upokorzyliśmy tego
pyszałka Wakamono, zaś jego „przyjaciółkę” czeka niezbyt miły los.
– Czemu nie powiedziałeś
mu prawdy?
– Że to ona jest Raiko?
Po co?
– Kiedy dowie się, że
została przerobiona na mielone…
– Trudno. Nie jego
interes.
Obaj szybko kończą
rozmowę, po czym wsiadają do drewnianej windy, skąd udają się wyżej. Azashi ma
nietęgą minę.
x
Komentarze
Prześlij komentarz
Każdy komentarz jest mile widziany. Chcesz wyrazić swoją opinię? Zapraszam.